1. Terrible Love (4:39)
2. Sorrow (3:25)
3. Anyone’s Ghost (2:54)
4. Little Faith (4:36)
5. Afraid of Everyone (4:19)
6. Bloodbuzz Ohio (4:36)
7. Lemonworld (3:23)
8. Runaway (5:33)
9. Conversation 16 (4:19)
10. England (5:40)
11. Vanderlyle Crybaby Geeks (4:12)
Rok wydania: 2010
Wydawca: 4AD
http://www.myspace.com/thenational
Życiem rządzi przypadek. Umknął mi ten album w momencie jego premiery,
na głowie miałem mnóstwo ważnych spraw i pierwszą styczność z „High
Violet” miałem dopiero pod koniec września. A jestem typem człowieka,
który wraz z nadejściem jesieni, porzuca muzykę radosną i wręcz szuka
nastrojowych, po brzegi wypełnionych smutkiem płyt. I kto wie, być może w
maju najnowszy krążek The National nie „chwyciłby” mnie tak, jak zrobił
to teraz. A tak, mam przyjemność przedstawić swój album jesieni. Mówię
Wam, przypadek rządzi życiem.
„High Violet” to następca gorąco przyjętego albumu „Boxer” z 2007
roku, oczekiwany przez tysiące fanów i rzeszę krytyków. Sukces The
National może dziwić, bowiem muzyka zawarta na poprzednich płytach nie
emanuje radiowym potencjałem ani młodzieżową przebojowością, bazuje na
budowaniu smętnego nastroju i gorzkich tekstach Matta Berningera
wyśpiewanych przez niego głosem mrożącym krew w żyłach. Nie inaczej jest
w przypadku „High Violet” – chłopaki nie odkrywają Ameryki, tylko
konsekwentnie podążają dobrze udeptaną wcześniej ścieżką.
A jednak wtórności zarzucić im do końca nie można, ponieważ więcej
tym razem dynamiki, zrobiło się jakby głośniej, a i postrockowe gitary
szarpią gdzieś w tle. Mastering na pierwszy plan wysuwa fenomenalną
perkusję Bryana Devendorfa i delikatny bas Aarona Dessnera. No i tyle,
zmiany kosmetyczne, a wystarczą, żeby nie narzekać. Bardzo dobrze, bo
„narzekanie” to ostatnie skojarzenie, jakie przychodzi mi na myśl
podczas pisania recenzji najnowszego dzieła smutasów z Ohio.
„High Violet”, poza intrygującą okładką, dostarcza nam jedenaście
przepięknych kompozycji, pełnych zadumy, nastrojowych (przez co rozumiem
„smutnych”), zawieszonych jakby pomiędzy niebem a ziemią. Mamy
rozstrojone intro w postaci „Terrible Love”, dynamiczne „Anyone’s Ghost”
i wyznaczone na singla „Bloodbuzz Ohio” (polecam zobaczyć klip,
Berninger pokazuje, że dystans do własnej twórczości to podstawa), czy
przepiękne perełki pełne nostalgii, jak moje ukochane „Sorrow” i
„Conversation 16”. Szczerze – nie ma tutaj słabego utworu, klimat wylewa
się hektolitrami i nim zauważysz, mijają te trzy kwadranse, a palec bez
większego zastanowienia ląduje na pilocie i cofa nas w czasie,
pozwalając delektować się całością jeszcze raz.
Nie ma co ukrywać, że albumu The National, zupełnie jak jego
poprzedników, trzeba przesłuchać kilka razy. Magia „High Violet” zawarta
jest gdzieś pomiędzy wierszami i, żeby rozkochać się w nim
bezgranicznie, musimy dać coś od siebie. A kiedy to już się wypełni,
stajemy się niewolnikami. Próbowałem liczyć, ile razy przesłuchałem
całości zanim zabrałem się do napisania recenzji i uwierzcie mi – jestem
w głębokim szoku, ponieważ liczba zbliżyła się już do pięćdziesiątki.
Właśnie po tym odróżniamy albumy wyjątkowe, które stają się kolejną
fotografią w naszym prywatnym albumie ze zdjęciami. I jeśli któreś z
nich miałbym podpisać „jesień 2010”, będzie to „High Violet”. Jeżeli nie
znacie jeszcze najnowszego dzieła Amerykanów, mamy właśnie idealną porę
do nadrobienia zaległości.
8,5/10
Adam Piechota