NAKED ROOT – 2015 – Naked Root

naked root

1. I wanna dance with You
2. Now and then
3. Sad ending
4. Angel with broken wings
5. The clock
6. A different You
7. Progress
8. Cris
9. Way down
10. Anytime anywhere
Bonus
11. Babe

Rok wydania: 2015
Wydawca: Naked root
https://www.facebook.com/NAKED-ROOT


Wydanie debiutanckiego albumu wiąże się zawsze z pewnego rodzaju podwójną niepewnością. Po jednej stronie stoi dany zespół, który obawia się, czy ich materiał znajdzie odbiorców, po drugiej zaś słuchacz, który na starcie oczekuje po prostu muzyki dobrej jakości i klarownej produkcji albumu. Dlatego też z lekką niepewnością sięgnąłem po debiutancki album łódzkiej formacji Naked Root. Zespół powstał w 2011 roku, a w jego skład wchodzą: Jola Górska (śpiew), Tomek Krawczyk (gitara), Tomek Hubicki (gitara basowa), Arek Wieczorkowski (klawisze) oraz Maciek Morawski (perkusja). Pod koniec ubiegłego roku światło dzienne ujrzał debiutancki krążek okraszony dość ciekawą okładką z ilustracją korzeni splecionymi w kobiecym akcie. Czas więc zagłębić się w te nagie korzenie i posmakować wydobywających się z nich dźwięków.

Album otwierają gotyckie klawisze oraz gitarowe przestery, by już po chwili uderzyć pełną mocą w „I wanna dance with you”. W tle genialną robotę odwalają klawisze oraz sekcja rytmiczna. Przed odsłuchaniem trochę się obawiałem, czy żeński wokal może dać jeszcze radę w hard rocku. I muszę przyznać, że jest dobrze – chropowato, zadziornie, bardzo dojrzale. Nie brakuje też klawiszowcem”. Jednak pierwsze skrzypce w solach gra świetny Tomek Krawczyk. Na koniec jest jeszcze mała próbka możliwości wokalnych młodej i utalentowanej Jolki, wizualnie przypominającej nieco Kimberly Goss. Ciekawe i dobre rozpoczęcie debiutu, przejdźmy zatem do drugiego w kolejności, singlowego „Now and then”.

Rozpoczyna go hard rockowa gitara fajnym riffem i jeszcze lepszą grą gitary basowej w tle. Sam refren dosyć szybko wpada w ucho, choć mam jeden zarzut do świetnej skądinąd wokalistki. Jest nim niestety słaba angielszczyzna. Trochę to kanciasto brzmi, lecz wierzę, że Jola z głosem przypominającym trochę wokal Sandry Nasić mówiąc kolokwialnie „wyrobi się”. Ciekawy jestem natomiast, jak brzmiałyby te utwory w języku ojczystym. A wracając do muzyki: ma pazur, jest mocna, rockowa, okraszona fajnymi efektami dźwiękowymi i świetną solówką gitarzysty. Do kawałka zrealizowano także klip.

Trzeci z kolei „Sad ending” to głównie wyborne niepokojące, niemal progresywne klawisze. W tle po raz kolejny bardzo dobra gra gitary basowej i ten stukot pałeczką o perkusję. Również ze swojego wokalnego zadania świetnie wywiązuje się wokalistka. W refrenie wgniatająco ciężarem zarówno gitary, jak i wokalu – całość bardzo przypomina dokonania grupy Guano Apes, co w tym wypadku absolutnie nie jest zarzutem. Solówka króciutka, acz treściwa i jeszcze raz powrót do świetnego melodyjnego refrenu.

Wyciszamy „Smutny koniec”, by przejść do „Angel with broken wings”. Już z początku jest ciężko, ale przede wszystkim melodyjnie z fajnymi i przemyślanymi klawiszami. Kolejny dobry numer z ciekawą linią melodyczną w refrenie. Na pochwałę zasługuje sekcja rytmiczna. Niespełna cztery minuty melodyjnego, rockowego grania. Tak właśnie powinien brzmieć rasowy hard rock.

Kolejną propozycją zespołu jest the „The clock”. Zaczynamy od dobrej gry perkusji i gitary basowej z prostym, lecz efektowym riffem gitary. Sam wokal też zaczyna bardzo nisko, by po chwili stopniowo podnosić poprzeczkę. Niestety w tym kawałku ponownie wychodzą językowe niedostatki Joli. Na szczęście reszta zespołu – w tym klawisze – rekompensują tę niedogodność. Natomiast to, co się dzieje w drugiej części numeru, to mistrzostwo świata. Ach, te klawisze i ten chórek w tle… Sam utwór można określić mianem ballady, choć w zasadzie tylko dzięki temu, że ma wolniejsze tempo od pozostałych numerów.

Następny to „A different you”. Szybko, rock’n’rollowo ze świetną pracą basu w tle. Natomiast refreny należą do liderki. Swoją drogą dawno nie słyszałem tak dobrego, młodego żeńskiego wokalu. Co ważne – bezsprzecznie słychać w tym utworze radość ze wspólnego grania. Coś, czego trudno dziś uświadczyć na większości płyt wydawanych obecnie przez zespoły-produkty.

Przejdźmy zatem do kolejnego: „Progress”. Genialne „chóralne” klawisze rozrywa okrzyk Joli, by dać dojść do głosu gitarze. Jest dobrze, chociaż wbrew tytułowi do utworu wkrada się delikatna wtórność. Jednak tylko przez chwilę, ponieważ Maciek na perkusji gna niemiłosiernie. Z czasem łamie kolejne takty i w środku kompozycji przez chwilę robi się niemal maidenowo. Jola nie pozostaje dłużna i przez moment wokalnie nawet trochę eksperymentuje.

Kolejnym utworem jest „Cris”. Interesująca gra gitary, w tle przeszywający bas. Początek delikatny, nostalgiczny, balladowy. Po chwili zespół postanawia trochę przyłożyć mocą, jednak nie traci przez to balladowej nostalgii. Co do wokalu: Jolka świetnie zna swoje możliwości głosowe i potrafi łagodnie przejść z delikatnych partii do nieco mocniejszych, nie tracąc przy tym tej charakterystycznej dla niej rockowej chrypki. Keep on singing, baby!, chciałoby się rzec.

„Way down” to szybsze tempo z lekko amerykańskim riffem. Jednak sama siła napędowa to okolice refrenu, zaśpiewane z pazurem i zadziornie zagrane przez zespół. Sama solówka i poprzedzający ją riff to pomysły naprawdę godne pozazdroszczenia.

Na albumie zostały jeszcze dwa numery. Pierwszym z nich jest cover grupy Gotthard – „Anytime anywhere”. Trzeba przyznać, że wypada bardzo dobrze. Znów jest ten pazur, a główny riff zyskał jeszcze bardziej na drapieżności (odarto go z klawiszy). Poza tym czapki z głów za to, co wyprawiają Tomek na gitarze oraz Arek na klawiszach. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że wersja Naked Root jest w paru aspektach lepsza od oryginału, może głównie dzięki temu, że Jolka nie próbuje naśladować Steve’a Lee, tylko jest po prostu sobą.

Na koniec pozostał bonus w postaci „Babe”. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że zespół ma się dobrze ze sobą – lubią grać razem i to przede wszystkim na tym albumie słychać. Poza tym w kategoriach debiutu należy zwrócić uwagę, że jest to bardzo dobrze nagrana płyta oraz że nad materiałem usiedli zdolni muzycy i stworzyli naprawdę bardzo dobre kompozycje. Jedynym mankamentem jest kanciasta angielszczyzna. Ale nie można mieć od razu wszystkiego. Z ciekawością będę natomiast obserwować poczynania łodzian. Bo są tego warci.

7/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz