MYRATH – 2010 – Desert Call

01. Forever And A Day
02. Tempests Of Sorrows
03. Desert Call
04. Madness
05. Silent Cries
06. Memories
07. Ironic Destiny
08. No Turning Back
09. Empty World
10. Shockwave

Rok Wydania: 2010
Wydawca: XIII Bis Records
http://www.myspace.com/myrathband


Poprzedni album tunezyjskich prog metalowców narobił nieco szumu w branży. Jednak ja na muzykę zaprezentowaną przez zespół na płycie „Hope” kręciłem nosem. Wprawdzie odegrana była bardzo poprawnie, a nawet same utwory mogły podobać się bardzo, niewiele było w tym jednak własnego pierwiastka. Jeśli wielu zespołom zarzucało się przez lata kopiowanie DT, tak Myrath czerpali pełnymi garściami z dokonań Symphony X. Jednak jako ciekawostka album obił mi się parokrotnie o uszy, sprawił również zainteresowanie. Śledziłem więc informacje na temat kolejnych nagrań i planowanym wydaniu Desert Call.
Kiedy pojawiły się pierwsze dźwięki na profilach zespołu, czy w komunikatach prasowych wydawcy, moje podejście z czystej ciekawości zamieniło się w niecierpliwe wyczekiwanie krążka.

Nowe wydawnictwo Myrath to już krystalizacja własnego stylu. Stylu opartego na estetyce folkloru arabskiego, a osadzonego w ciężkim prog metalu. W dalszym ciągu, można wyłuskać tu ulotne wpływy Symphony X, w kwestii brzmienia przywołałbym może również ostatnie dwa albumy Adagio…
Elementy dotychczas przemycane przez wiele zespołów jako smaczki stanowią tu jedną z podstaw i co zaskakujące, ich ilość czy intensywność nie jest przesadą. Dość szybko przechodzimy do traktowania brzmienia Myrath jako do ich stylu.
Dość wysokie wokalizy okazjonalnie prezentujące zawodzące frazy po arabsku, czy w charakterystyczny sposób przeciągane końcówki słów idealnie pasują do konwencji. Również bębny wydają się nabijać w pewien charakterystyczny arabski sposób. Wrażenie klimatów bliskiego wschodu potęgują także drobne orkiestracje.
Generalnie utwory odbiera się jako całość. Mimo, że każdy z muzyków ma tu swoje przysłowiowe 5 minut, czy niesamowite solówki. Zarówno klawisze jak gitary, a nawet sekcja bryluje. Z kolei do albumu również swobodnie można wracać jako do całości. Poziom utworów jest dość wyrównany – wysoki. Każdy z nich zawiera ciekawe motywy, dobre melodie i charakterystyczny ciężar. Wprawdzie gdzieś od połowy albumu królować zaczynają motywy spokojniejsze, bardziej przemyślane, a często oparte na klasycznych brzmieniach heavy metalowych, czy nawet hard rockowych, to jednak jeszcze podnosi jakość płyty. Dzięki temu nie jest monotonna czy monotematyczna.

Okazuje się również, że krążek wytrzymuje kilkutygodniowe przerwy w słuchaniu. Po takim powrocie słucha się go z podobnymi wypiekami na twarzy jak na początku, wrażenia nie opadają.
Przyznam, że tak jak w zeszłym roku Archangels in Black, tak Desert Call jest pierwszą pozycją prog metalową, która mnie zachwyciła. Mniemam także że jak we wspomnianym przypadku album nie będzie miał problemów z zajęciem wysokiej pozycji w moim podsumowaniu rocznym.
Płyta jest wyjątkowa i dość unikalna. Mniej wpływów, a więcej własnej inwencji, (co wierzę nastąpi na kolejnej płycie) i byłaby nota maksymalna.


9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz