1. Hymnal: Passage I
2. Hymnal: Passage II
3. Hymnal: Passage III
4. Hymnal: Passage IV
5. Catacombs: Passage I
6. Catacombs: Passage II
7. Catacombs: Passage III
8. Catacombs: Passage IV
Rok wydania: 2018
Wydawca: Lifeforce Records
https://www.facebook.com/mountaineerbayarea
No i proszę, nie minęło wiele czasu – mniej więcej rok – od wydania debiutu, a tu Amerykanie powracają z kolejnym materiałem studyjnym. W obecnych czasach wzmożona aktywność wydawnicza należy do rzadkości, ale jak widać wyjątki się zdarzają i MOUNTAINEER jest tego doskonałym przykładem. A skoro tak krótki odstęp pomiędzy dwoma płytami w żaden sposób nie umniejsza jakości muzyki, to jest się tylko z czego cieszyć, szczególnie że ten zespół – jak widać i słychać zresztą – wciąż ma wiele do zaoferowania.
„Passages”, następca „Sirens & Slumber” to kolejna porcja malowniczych dźwięków o atmosferyczno – nostalgicznym usposobieniu. Panowie zostali wierni dotychczasowej stylistyce i pławią się w klimatach post-rocka/metalu, shoegaze oraz sludge i doom metalu (o brytyjskim zabarwieniu). Dlatego nowy album to swego rodzaju naturalna kontynuacja tego, co można było usłyszeć na debiucie, z tą jednak różnicą, że na nowej płycie zespół jeszcze bardziej skręcił w kierunku nastrojowego grania. Ten aspekt zbliża Amerykanów do europejskiego wcielenia doomowej melancholii lat 90. Dlatego też na „Passages” daje się poczuć ducha dawnego PARADISE LOST (z okresu „Shades of God” / „Icon”) czy też ANATHEMY (z czasów do „Alternative 4”). Nie są to tak jednoznaczne odniesienia, bo brygada z Oakland miesza ów klimat ze elementami post metalu oraz innych nowoczesnych form. W rezultacie mamy do czynienia z niespiesznymi formami bazującymi w głównej mierze na jednym pomyśle, który jest sukcesywnie i miarowo rozwijany. Towarzyszy temu budowanie napięcia, potęgowanie emocji. Zespół robi wszystko co w jego mocy by stworzyć wyjątkową atmosferę i to ekipie z Kalifornii wychodzi jak najlepiej. W całej tej nastrojowości znajdujemy całkiem sporo szorstkości, przysłowiowego brudu również brzmieniowego. Tym razem jednak panowie złagodzili walory dźwiękowe, a sama produkcja zyskała wyższy poziom, lepszą jakość. To muzyka, w której balansuje się delikatność form z metalowym ciężarem i hałasem. Można to określić jako równoważenie się skrajnych przeciwności. Ten aspekt ma swoje odwzorowanie także w kwestii wokalnej, bo obok siebie współistnieją, a może nawet uzupełniają się dwa przeciwstawne oblicza. Nierzadko w jednym momencie słyszymy zarówno czysty śpiew jak i rozległe wrzaski co z pewnością dodaje całości wyjątkowego charakteru.
Jak w przypadku debiutu tak i tutaj pozytywne wrażenie robi okładka, równie klimatyczna jak poprzednio. Jest zobrazowaniem, nawiązaniem do samego tytułu. Pośród kłębów tajemniczo – barwnego dymu ujawnia się jasne przejście, które prowadzi człowieka w nieznane. Z podobnej stylizacji skorzystano we wnętrzu bookletu, gdzie na rozmytym tle (utrzymane w tej samej kolorystyce) umieszczono teksty. W przypadku tego zespołu stanowią one jedynie skromne uzupełnienie wolnych przestrzeni dźwiękowych. Zresztą widząc po wkładce (spory minus za mało czytelne teksty), warstwa liryczna do najbardziej rozbudowanych nie należy. To jednak niczemu nie wadzi, bo „Passages” nie potrzebuje niczego więcej – wszystko jest na swoim miejscu, a niespieszna błogość dźwiękowych pejzaży stanowi kwintesencję stylu tego zespołu. Niemniej jednak „Passages” to swego rodzaju koncept podzielony na dwie części, a każda z nich składa się z czterech utworów w rezultacie tworzących spójną całość.
Czego by nie mówić, faktem jest, że w przeciągu tak krótkiego czasu Amerykanom udało się stworzyć album jak najbardziej udany i na pewno nie gorszy niż jego poprzednik. MOUNTAINEER podążając tymi samymi ścieżkami zaoferowali nam album bardziej dopracowany, produkcyjnie doskonalszy. Mam nadzieję, że dobra passa będzie trwała dłużej i już za rok (może dwa) doczekamy się kolejnej odsłony malowniczych barw jakie funduje nam atmosferyczna grupa z Oakland.
8,5/10
Marcin Magiera