01. Emerge
02. Shine
03. Silence
04. Rome
05. Their Passage the Light
06. Collision
07. The Rapture
08. Spiral
09. Sigma
Rok wydania: 2017
Wydawca: ViciSolum Productions
http://www.motherofmillionsband.com/
Muzyka rockowa nie przestaje mnie zadziwiać; stale ewoluuje, w wielu przypadkach przybierając formy niełatwe do zaszufladkowania. Myślę, że o czymś takim można mówić w przypadku formacji MOTHER OF MILLONS, która w pierwszych dniach listopada wydała swój drugi krążek zatytułowany zwięźle „Sigma”.
Najpierw jednak klika słów celem wprowadzenia – zespół powstał w 2008 roku w Atenach, a w jego pięcioosobowy skład wchodzi m.in. wokalista POEM, George Prokoipiou. Sześć lat później ukazała się ich pierwsza płyta „Human”. Jak w przypadku debiutu, tak i tym razem mamy do czynienia z albumem o charakterze konceptualnym. Nowe przedsięwzięcie firmuje terminologia związana z wyrazem „Sigma”. Oprócz tego, że jest to jedna z liter greckiego alfabetu, to jeszcze w tym języku odnosi się do słowa „cisza”. Z tym właśnie zagadnieniem zespół powiązał tematykę nowego wydawnictwa, tworząc swego rodzaju muzyczny „manifest” wolności, którego sedno stanowią wymowne teksty. Tą ideę zdaje się poniekąd odzwierciedlać także okładka – z ludzkiej głowy wystaje las rąk symbolizując jakby chęć uzewnętrznienia, pragnienie uwolnienia wewnętrznie zblokowanych emocji. Graficznie wydawnictwo charakteryzuje wysublimowana prostota i skromność, co jeszcze bardziej zostało uwidocznione we wnętrzu bookletu, gdzie w ogóle panuje subtelny minimalizm.
Muzycznie i dźwiękowo „Sigma” jest bardziej złożona, bogatsza aniżeli graficzna otoczka, choć oba aspekty łączy atmosferyczna intensyfikacja. Jeżeli oczekujecie porównań (wobec innych) – myślę, że MOTHER OF MILLONS eksploruje rejony bliskie temu, co propaguje norweski LEPROUS. Obie grupy korzystają z podobnej estetyki, choć w przypadku Greków można mówić o większej wyrazistości i bardziej przyjaznych formach. Ich muzyka posiada też nieco inne zabarwienie emocjonalne. W spokojniejszych momentach, którym nierzadko towarzyszą delikatne fortepianowe zdobienia, mogą pojawić się skojarzenia wobec grupy ANATHEMA. Najbardziej uwidacznia się to przy okazji „Spiral” oraz wieńczącej całość kompozycji tytułowej. Tu też, z uwagi na występujący charakterystyczny motyw chóralny, trudno zignorować wpływ (być może nieświadomy) legendarnego PINK FLOYD. Znowu przy okazji bardziej ognistych fragmentów, „Sigma” przywołuje na myśl australijską formację DAMNATIONS DAY (chodzi szczególnie o drugą płytę). Sprzyja temu mocny wokal George Prokoipiou, którego barwa i styl śpiewania mogą budzić skojarzenia wobec Marka Kennedy’ego. Spore wrażenie robią fragmenty energetycznie podkręcone, gdzie wokalnie można mówić o znacznej aktywności oraz ekspresyjnej intensywności. To wrażenie dodatkowo wzmacnia fachowa praca sekcji rytmicznej, którą charakteryzuje szlachetna wrażliwość. Wysublimowane partie bębnów oraz stosowane podziały rytmiczne nadają całości nie tylko naturalnej witalności, ale również pozytywnie wpływają na ogólną różnorodność, zwiewność form. Na płycie pojawiają się również orientalne wtrącenia i to najlepiej oddaje instrumentalny, a do tego atmosferyczny „Their Passage the Light” o bliskowschodnio – filmowym zabarwieniu. Jest to też swego rodzaju egzotyczny przerywnik ewidentnie zwiększający stylistyczne urozmaicenie wydawnictwa. Uwagę zwraca również fakt, że zespół nie robi niczego na siłę, w ich muzyce czuć swoisty luz oraz naturalną wolność kreowanych pomysłów. Utwory niosą w sobie wiele uczuć, czemu towarzyszy miarowe dawkowanie emocji, odpowiedni feeling i potęgowania napięcia. Dzięki temu kompozycje przyjemnie płyną do przodu, a czas zdaje się nie odgrywać większego znaczenia. Cały ten klimat i otoczka sprawiają, że „Sigma” wraz z kolejnym odsłuchem staje się słuchaczowi coraz bliższa.
Podsumowując, jeżeli komuś odpowiadają nowoczesne hybrydy progresywnego grania, będącego poniekąd mariażem rockowej alternatywy, djentu oraz szeroko pojętego metalu w atmosferycznym wcieleniu, prawdopodobnie polubicie nowe wydawnictwo MOTHER OF MILLONS. „Sigma” to materiał solidny, dojrzały, a do tego profesjonalnie wyprodukowany i emocjonalnie aktywny. Wbrew pozorom jest to także album wymagający, który swoje największe zalety odkrywa dopiero po jakimś czasie. Myślę, że warto się przy nim zatrzymać, a czy się mylę? Sprawdźcie sami.
8/10
Marcin Magiera