MORDOR – 2018 – Darkness…

1. Darkness Falls
2. L.U.C.I.F.E.R.
3. Melancholy
4. Eleven
5. Incalculable Sadness
6. Dark Room

Rok wydania: 2018
Wydawca: Pagan Records
https://www.facebook.com/mordorpoland/


Płyta Mordoru trafiła w moje ręce w momencie, gdy akurat nie narzekałem na brak muzycznych wrażeń. Z jednej strony mąciłem w głowie grindem z dodatkiem Kriegsmaschine i High On Fire. Z drugiej zaś, w aucie wałkowałem stare płyty Biohazardu, któremu wtórował przaśny duet Lindemann i Tägtgren, kupiony na CD za grosze w sklepie, co w targecie ma niby samych intelektualistów. Między tym wszystkim dziwnym trafem lawirował Om z „Advaitic Songs”, a dzieła zniszczenia dopełnił Slayer w Łodzi… Mieszanka niestabilna niczym mentos z colą. Nic dziwnego, że początkowo nie wiedziałem jak podejść do najnowszej płyty częstochowskiego zespołu… bo najzwyczajniej go nie znałem. Oldschoolowe logo i okładka kierowały wyobraźnię w kierunku death metalu, jej wnętrze raczej ku kosmicznym zapędom Samaela, a wszystko w złotych literach.

Założony ł w 1990 roku, określany mianem weteranów metalowej sceny, legendy czy też prekursorów rodzimego doom metalu, Mordor obudził się z letargu i po dwudziestu jeden latach od wydania „The Earth” zaprezentował światu „Darkness…”. Dość sporo by wiele osób nie kojarzyło tego zespołu i jego dorobku. Najwyraźniej odpoczynek bardzo dobrze mu posłużył, gdyż powrócił z niebytu w doskonałym stylu! Album nagrano w No Solace Studio, natomiast jego produkcja to dzieło Pana M. ze znanej wszystkim Mgły.

Utworów jest zaledwie sześć, ale trwają prawie po około osiem minut, więc na niedosyt nikt nie może narzekać, zwłaszcza, że lekko nie jest. W mniej lub bardziej oczywisty sposób nawiązują do dzieł poprzednich, ale nie ma co oszukiwać – „Darkness…” należy do innej ligi. Panowie z Mordoru prezentują bowiem nowe podejście do tematu, w znacznym stopniu skażonego death i black metalem, oczywiście w najlepszym tych słów znaczeniu. To nie jest przygnębiający i niekiedy ciut ospały, klasyczny doom jakim raczyły nas różnego rodzaju zespoły w latach dziewięćdziesiątych. Zamiast tego otrzymujemy cięższy i zdecydowanie mocniejszy materiał, który nadal posiada tę melancholijną nutę, lecz jest jednocześnie bardziej złowrogi i posępny, aniżeli zwyczajnie dojmujący.
Już od pierwszych sekund dźwięki uderzają z miażdżącą siłą, a początkowe riffy, z wolna rozkręcające ociężałą machinę, kojarzą mi się z totalnym walcem o nazwie Crowbar. Jednak nie należy się spodziewać zatęchłych klimatów Luizjany. Jak wspomniałem, Mordor nie rozpędza się od razu zawrotnych prędkości – doskonale radzi sobie w wolnych i średnich tempach. Z czasem potrafi ostro przyspieszyć, a czasem wytraca całkowicie impet za sprawą łagodnych przerywników, o elektroniczno ambientowym charakterze, by po chwili zaatakować ze zdwojoną siłą. Owe łagodne, niekiedy wręcz delikatne, melodyjne motywy, wpleciono w ciężkie partie niezwykle wprawnie. Kontrasty pomiędzy nimi przede wszystkim nie zaogniają sytuacji, nie męczą, ale skutecznie dodają kolorytu rozbudowanym aranżacjom. Dopełniają je, urozmaicają i znacznie wzbogacają, dzięki czemu „Darknes…” tak dobrze się słucha. Mimo to, całość spowija mroczna aura, ciężka jak ołowiany kir, gdzieniegdzie z lekka podszytą elektronicznymi dodatkami.

Co cechuje „Darkness…”? Przede wszystkim, niezwykle soczyste i klarowne brzmienie, gdzie wszystko jest wyraźne i równe. Ponadto pewna monumentalność kompozycji, a przy tym brak nudy i dłużyzn. To pierwsze co przychodzi na myśl, słuchając tego albumu. Wspomniany monumentalizm nie przytłacza, lecz nadaje utworom właściwego ciężaru. Przy całym bogactwie aranżacji, nie ma w tym wszystkim odpychającej pompatyczności i zbędnego barokowego przepychu.

Dzięki „Darkness…” poznałem „Prayer to…” i „Earth”. W żadnym wypadku nie uważam ich za złe. Mają swój niepowtarzalny urok i klimat, bez dwóch zdań. Nie mniej jednak to ostatnia płyta Mordoru przekonała mnie do siebie całkowicie. Jest po prostu rewelacyjna. Posępny kolaż sentymentalnego nastroju zmieszanego z mocarnym uderzeniem dźwięków, przetaczających się jak gromy po nieboskłonie.

9/10

Robert Cisło

Dodaj komentarz