MOKE – 2015 – Moke’s (EP)

1. Antics
2.Swamp
3.Child
4.Don’t
5.Darkness

Rok wydania: 2015
Wydawca: Mokes
http://www.mokesband.com


Za sprawą różnych nacji zamieszkujących Francję tamtejsza scena muzyczna bogata jest w najróżniejsze style. Te brzmienia mieszają się również w muzyce rockowej, a jednym z zespołów, który z tego czerpie jest Moke, powstały w 2011 roku w Paryżu. Skład grupy stanowią Antoine Doyen (gitara), Julie Lambertod (perkusja), Patrice Aerdeman (gitara basowa) oraz wokalistka Agnès Bernon. Każdy z tych muzyków ma sobą przeszłość związaną z innym gatunkiem: część zespołu ma korzenie rockowe, część hip-hopowe, a wokalistka nawet soulowe. Wrzucili więc swoje muzyczne doświadczenia do jednego kociołka o wspólnej nazwie Moke’s i pod koniec 2015 roku wydali pierwszą epkę, zawierającą 5 utworów. Czy udało im się sprawnie połączyć te wszystkie brzmienia w taki sposób, by były one przyjemne dla ucha?…

Pierwszy utwór („Antics”) rozpoczyna potężne uderzenie w bębny i talerze perkusji, by po chwili dać dojść do głosu gitarze. Ciekawy riff zapowiada fajną muzykę. Głos wokalistki ma natomiast swoje dobre wzory w osobie królowej glamrocka – Suzi Quatro. Całkiem ciekawe rockowe granie, z surowym brzmieniem i nieskomplikowaną zagrywką, przypominające muzykę z lat 70. XX w. Dzieje się w tym kawałku dużo, jednak już na starcie olbrzymim minusem jest fatalna realizacja dźwięku, która tłumi i spłyca grę zespołu.

Drugim w kolejności jest „Swamp”. Rozpoczyna się od bardzo ciekawego riffu z połączeniem dobrej gry perkusji. Wokalnie też jest dobrze. Lekko rozciągnięty śpiew spowalnia tempo i powoduje, że utwór robi się ciężki. Po chwili jednak tempo się zmienia i gra staje się bardzo połamana, by po chwili nastąpił powrót do początkowej struktury utworu. Bardzo ciekawy hipnotyzujący numer z prostą i szybką solówką.

Trzecim kawałek to „Child”. Rozpoczyna go bardzo przytłumiona i przesterowana gitara. Świetny wokal Agnès z nienagannym angielskim przypomina tu troszkę połączenie wspomnianej wcześniej Suzi z barwą głosu Burka Shelleya z Budgie uzupełnioną szybkością Axla Rose. Ciągle jednak doskwiera brak przejrzystości i czystego dźwięku. Szkoda, bo to kolejny naprawdę dobry numer popsuty przez kiepskiego realizatora. Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, że właśnie tak miało to brzmieć.

Przejdźmy zatem do numeru cztery na płycie. A jest nim „Don’t”. Ciekawy riff i znów świetnie wypada wokalistka, która miło dla ucha „skacze” po kanałach. Niestety po raz kolejny perkusja jest gdzieś schowana i brzmi trochę jak automat, a i gitary też nie najlepiej nagrane. Są bardzo nieczytelne, pomimo ciekawych riffów i solówki.

Czas zatem na ostatni fragment z debiutanckiej epki – „Darkness” rozpoczyna niemal sabbathowska gra gitary. Niestety w tym utworze znów słychać mocno nieczytelne riffy i trochę męczącą się Agnès. Ogólnie ma się tu wrażenie, że zespół gra ten kawałek na siłę i bez pomysłu.

Płyta byłaby dobra, gdyby nie popsuli jej realizator dźwięku i raczej kiepskie studio w piwnicy („Basement Studio”, jak widnieje na okładce). Jest ona więc raczej kolejnym przykładem na to, że początki każdego zespołu są trudne, nawet jeśli próbuje on tworzyć ciekawą muzykę.

6/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz