1. Ordinary Madness (9:58)
2. Nothing Stops Me (12:41)
3. Compulsion (11:27)
4. Heads Up (10:23)
5. When I Play (Part 1) (1:12)
6. I Saw You (6:17)
7. The Girl With the Sun in Her Hair (2:07)
8. Blue Pill (4:36)
9. When I Play (Part 2) (8:05)
Rok wydania: 2008
Wydawca: Musea
Zdążyliśmy już zapewne przyzwyczaić się do wysokiej klasy zespołów
skandynawskich, holenderskich, niemieckich czy włoskich. Wielu
reprezentantów tych rynków zasłużyło sobie na zaufanie do tego stopnia,
że kolejne ich wydawnictwa można kupować w ciemno. Tymczasem rynek
francuski, mimo, że przebogaty ilościowo, bardzo rzadko przebija się
uznawaną ogólnie propozycją. Kiedyś kojarzony głównie z Jean-Luc Ponty,
wyśmienitym skrzypkiem i jego jazz-rockowymi dokonaniami oraz z
Jean-Michel Jarre, o którym w tym gronie rozpisywał się nie będę, dziś
próbuje nadal nie do końca skutecznie podjąć rywalizację. Ważne, że
próbuje.
Kiedy więc wpadła mi w ręce taka próba, ostatnia płyta Mirage
„Borderline”, pomyślałem: fajnie, że jest, jeśli nawet nie będzie to
ekstraklasa, powinno przynajmniej być trochę inaczej.
„Ordinary Madness” otwierający płytę od razu zaskakuje. Dodam, że
zaskakuje miło. Posługując się dość prostą aranżacją muzycy wprowadzają
nas w świat relatywnie skomplikowany. Z początku niezgrabny, potem
poprawny wokal (ang) w towarzystwie surowych gitarowych, przeplatanych z
klawiszowymi wtrętów, okrasza od czasu do czasu flet. Duch wielkich lat
70tych wydaje unosić się w przestrzeni. Moc nagrania ukryta jest w
kompozycji, która mimo że zarysowana dość przejrzystym układem, to
jednak wywołuje skupienie słuchacza. Klimat kolejnego „Nothing Stops Me”
nie zmienia się. Nadal selektywnie zarysowane instrumentarium, tonacja
ponura i pociągająca zarazem, do tego umiarkowanie zmienne tempo.
Trudno nie znaleźć wpływu mistrzowskiego stylu Camel. „Compulsion”
zaczyna się wprawdzie mieszanką krimsonowo-emersonową, ale za chwilę
powraca na wielbłądzie ścieżki. Niby wydeptane, ale wrażenia z podążania
nimi zupełnie nowe. W „Heads Up” dryfujemy w nieco bardziej
psychodelicznym kierunku. Z początku klawisze majaczą ciekawie w tle
uformowanego gitarowym brzmieniem wolnego rytmu, ale później kiedy
gitary przejmują stery robi się jeszcze bardziej interesująco. Krótki,
sympatycznym fletem i ptasim odgłosem okraszony „When I Play 1” znajdzie
swoje rozwinięcie pod koniec albumu. Przestrzeń pomiędzy częściami
nagrania wypełnia kolejne trzy dojrzałe kompozycje z naprawdę świetnymi
popisami gitarowymi. Ostanie „When I Play 2” dostarcza dla równowagi
przewagę klawiszy, a po osiągnięciu kulminacji godnej zakończenia
całości proponuje przeniesienie się znowu w uspokajające ptasie klimaty.
Niewątpliwie bardzo udana, solidna płyta. Bez ambicji na wielkie
odkrycia, ale bez kompleksów do wielkich odkrytych. Zachęcam zarówno
sentymentalnych progentuzjastów jak i ciekawskich progposzukiwaczy.
Nie zawiodą się również Ci, którzy w rocku doceniają subtelne elementu jazzu.
7,5/10
Krzysiek Pękala.