1. Blackened
2. And Justice For All
3. Eye Of The Beholder
4. One
5. The Shortest Straw
6. Harvester of Sorrow
7. The Frayed Ends of Sanity
8. To Live Is To Die
9. Dyers Eve
Rok wydania: 1988
Wydawca: Universal Music
http://www.metallica.com
Dwadzieścia pięć lat minęło jak jeden dzień – można by sparafrazować
tekst popularnej serialowej piosenki. Czwarta płyta Metalliki świętowała
w roku 2013 „srebrny jubileusz”, a to przecież było niedawno tak, gdy
na dżinsowych i skórzanych kurtkach fanów ciężkiego grania królowały
naszywki z okładkową Temidą…
Można powiedzieć, że ten album zapoczątkował serię kontrowersyjnych
wydawnictw najpopularniejszej metalowej kapeli, która to seria trwa w
najlepsze do dnia dzisiejszego. Wydadzą album bardziej progresywny –
źle, bo przynudzają. „Czarny Album” i „Load” – to panie przecie komercha
i Backstreet Boys prawie. Powrócą do thrashowych korzeni na „Death
Magnetic” – jeszcze gorzej, bo nieszczerzy są i na siłę chcą nawiązać do
lat świetności. I tak w koło Macieju od 25 lat, a stadiony wciąż
pełne…
Wracając do „…And Justice For All”. W 1988 roku Hetfield, Ulrich i
Hammett dotarli do ściany. Genialnych, skończonych arcydzieł thrash
metalu w postaci „Kill’em All”, „Ride The Lightning” i przede wszystkim
„Master of Puppets” przeskoczyć nie sposób. Wyjścia z lekko patowej
sytuacji były w zasadzie trzy: powielać w kółko dobrze sprawdzone
patenty na kolejnych płytach, rozwiązać kapelę i cieszyć się statusem
legendy wspaniałych dla thrashu lat osiemdziesiątych, albo też spróbować
czegoś nowego.
Trójka muzyków – będąca jeszcze w traumie po stracie przyjaciela
(basista Cliff Burton zginął w wypadku autokaru podczas trasy
koncertowej) – postanowiła na czwartym albumie trochę poeksperymentować.
Nie mamy tu jeszcze do czynienia z rewolucją na miarę „Czarnego
Albumu”, ale jednak jest inaczej.
„Blackened” na otwarcie, szybki „Dyers Eve” na finał i parę innych
kawałków spokojnie obroniłyby się na „dwójce” i „trójce”. Ale już dwa,
blisko dziesięciominutowe kolosy w postaci utworu tytułowego i – w
zasadzie instrumentalnego, dedykowane pamięci Burtona – „To Live Is To
Die” pokazały nieco inne oblicze zespołu, właściwie można mówić wręcz o
progmetalu (nieprzypadkowo do inspiracji Metalliką przyznają się
członkowie Dream Theater).
Jedna sprawa mąci przyjemność obcowania z tym materiałem: brzmienie.
Zespołowa starszyzna (do spółki z inżynierem dźwięku Flemmingiem
Rasmussenem) „zapomniała” zaprosić do studia nowego basistę Jasona
Newsteda. W niektórych fragmentach aż prosi się o „tłuste” dźwięku basu,
a tu nici… Pod względem produkcji „AJFA” może konkurować z
nieszczęsnym „St.Anger”, gdzie z kolei brzmienie bębnów Ulricha może
doprowadzić nawet największego fana kapeli do białej gorączki. Gwoli
sprawiedliwości (dla wszystkich): w przeciwieństwie do „St.Anger” na
czwartym krążku Amerykanów nie było nijakich, bezbarwnych kompozycji,
więc niedociągnięcia realizacyjne można łatwiej przełknąć…
No a antywojenny song „One” – z fantastyczną gitarowo – perkusyjną
kanonadą w środkowej części – to kolejny Metallikowy pomnik, żelazny
punkt koncertów grupy do dziś…
Trzy lata później Metallica poszła w zupełnie inną stronę, radykalnie
upraszczając swoją muzykę, co zaowocowało ogromnym sukcesem komercyjnym
(moim zdaniem artystycznym również, jednak tutaj opinie wśród fanów
metalu są mocno podzielone). Ale to już temat na osobny tekst…
9/10
Robert Dłucik