1. Proprioception 03:00
2. Earth-Born Axiom 08:31
3. Vanquisher 06:46
4. On the Wings of Nefeli 07:24
5. The Halcyon Purge 05:04
6. Lethean Waves 04:56 instrumental
7. Ode to the Forgotten Few 06:59
8. The Hyperion Threnody 09:34
9. Adrasteia 02:57 instrumental
10. Invictus Daedalus 06:35
11. The Future Must Be Met 04:28 instrumental
Rok wydania
Wydawca: Mechina
https://mechinamusic.bandcamp.com/album/achero
Deus ex MECHINA
Atmospheric industrial epic symphonic modern melodic death metal. Tak w
jednym zdaniu można określić ten amerykański zespół z Chicago powstały w
2004 roku. Trochę dużo tych oznaczeń, ale uwierzcie mi, naprawdę na to
zasługują.

Pierwszy raz z Mechiną spotkałem się ucho w ucho w 2013 roku za sprawą
albumu „Empyrean”. To co mnie skłoniło do zapoznania się z nim to
właśnie tagi oznaczające płytę. Zawierała w sobie wszystko to co lubię.
Mocny growl przeplatający się z melodyjnym śpiewem, doprawiony
symfonicznymi instrumentami i chórkami, a wszystko podrasowane
elektroniką. Takie połączenie zawsze robiło na mnie wrażenie. Kilka
przesłuchanych utworów i . I już wiedziałem, że nie odpuszczę kolejnego albumu.
Co do składu zespołu to zmieniał się na przestrzeni lat. Jedni
odchodzili, drudzy przychodzili, a jeszcze inni zatrzymali się w
miejscu. Te ciągłe zmiany miały znaczy wpływ na kierunek w jakim podążał
zespół. Z tego co zauważyłem to od jakiegoś czasu z każdą nową płytą
ubywa członków Mechiny. Do 2013 roku swoje albumy nagrywali w 4-osobowym
składzie, a „Empyrean” był ostatnim takim dzieckiem. Rok później za
sprawą trzech muzyków narodził się „Xenon”. Nastał rok 2015, a wraz z
nim pojawiła się nowa płyta (ich muzyczna płodność zadziwia mnie i to
bardzo) – Acheron – stworzona przez dwóch niezmiennych członków zespołu:
Joe Tiberi odpowiedzialny za programowanie i gitarę, oraz David Holch
na wokalu. Gościnnie na płycie wystąpiła Melissa Rosenberg z Melrose.
Jeśli tak dalej będzie ubywać muzyków to zespół rozpłynie się w mroku
dziejów i już o nich nie usłyszymy.


Ale powróćmy do „Acheronu”. Nazwa albumu zaczerpnięta jest z mitologii
greckiej i oznacza jedną z pięciu rzek płynących w Hadesie. Choć
niektóre tytuły utworów odwołują się do starożytnej Grecji to ich teksty
oddalone są o tysiące lat do przodu. Tematami przewodnimi w tekstach są
przestrzeń i człowieczeństwo. Co więcej, za sprawą albumów i singli
opowiedziana jest historia z gatunku science fiction pod tytułem „As
Embers Turn to Dust”. Ciągnie się ona od albumu „Conqueror” z 2011 roku,
a „Acheron” jest jej kolejnym rozdziałem.
Jak widać okładka prezentuje się bardzo kolorowo.

Teraz postaram się choć trochę dokonać wiwisekcji na utworach.
Proprioception – jest to prawie nic nie znacząca
piosenka. Słuchając jej pierwszych 2 minut mam wrażenie jakbym siedział
przed telewizorem z zamkniętymi oczami, a na ekranie leciał jakiś film z
gatunku science fiction. Dopiero po drugiej minucie można wycisnąć z
tego miąższu najsmaczniejsze soki. Jednak to tak naprawdę tylko prolog
do następnej piosenki, z którą łączy sie w jedną całość. Trafne
stwierdzenie jakie przychodzi mi na myśl przy przejściu z jednego utworu
do drugiego to „koniec jest tam, gdzie zaczynamy”, gdyż Earth-Born
Axiom to ciąg dalszy Proprioception.
Earth-Born Axiom – jest to trwający ponad 8 minut
instrumental wzbogacony o kobiecy chórek oraz przekaz podobny do tego
jaki występuje w Proprioception. Tu już widzimy wielki popis
umiejętności programowania Joe Tiberiego. Mocne rytmiczne uderzenia
perkusji, riffy podrasowane komputerowo, a także te wręcz zniewalające
smyczkowe fragmenty doprowadzające do usznego orgazmu i wytrysku
woskowiny usznej. Ten utwór jest jak true hardcore’owy narkoman.
Nafaszerowany wszystkim tym co najlepsze. Nie można przejść obok tej
piosenki obojętnie tak samo jak obok leżącego na ulicy dwustuzłotowego
banknotu.
Vanquisher – na początku wita nas ogromny płacz a wręcz
lament („Acheron zwana rzeką smutku, choć w dosłownym tłumaczeniu
znaczy „Lament”) jak po utracie kogoś bliskiego. Utwór idealny dla fanów
gardłowego wokalu i szybkiego machania głową/włosami. Słychać mały
wpływy black metalu zwłaszcza po szybkich uderzeniach perkusji. Choć
pojawiają się tu damskie wstawki na początku i końcu utworu. Nie można
odmówić mu melodyjności, ale to nadal kamień milowy w porównaniu z
utworami z „Empyrean”.
On the Wings of Nefeli – i znowu atakuje nas growlowy
ryk przeplatający się z à la japońsko-hinduskim żeńskim wokalem. Niby
dziwnie brzmiący, jednak bardzo melodyjny. Strasznie wpadający w ucho.
Jak tak wsłuchuję się w niego to jakbym słyszał tam jakieś polskie
słowa, a co idzie za tym to wielkie skojarzenie z „ukrytym polskim
megamixem”. Czemu? Sami się wsłuchajcie i odpowiedzcie sobie co
słyszycie.
The Halcyon Purge – jest to pierwsza piosenka na której
pojawia się Melissa. Tutaj możemy podziwiać jej melodyjny wokal w
duecie z agresywnym krzykliwym Davidem. Zapewne, żeby nie melodyjny
refren, to przeskoczyłbym do kolejnej piosenki.
Lethean Waves – jest to jeden z najspokojniejszych
utworów na płycie. I znowu mamy nawiązanie do Hadesu. Lethean = letejski
= Lete – rzeka Hadesu. Jej łyk pozwalał zmarłym zapomnieć o przeszłości
na wypadek, gdyby się odrodzili. Słuchając tej piosenki mam wrażenie,
jakbym umarł i trafił do Hadesu. Wpierw przemierzam długi korytarz
otoczony z lewej i prawej strony wielkimi posągami królów i bogów
greckich, przy czym towarzyszy mi spokojny kościelny męski chór wraz z
kobiecym wokalem. Powoli kroczę dalej do przodu przyglądając się bardzo
dokładnie olbrzymim kamiennym figurom. By w końcu trafić nad rzekę
Styks. Wsiadam do łodzi wręczając Charonowi obola i wspólnie
przemierzamy łodzią martwą rzekę. Charon powoli, ale z gracją odpycha
wiosło od tafli wody, a ja z ogromnym zainteresowaniem wpatruję się w
martwe otoczenie. Już z daleka widzę dokąd zmierzamy. Płyniemy do
światła, które znajduje się w oddali. Po chwili wpływamy w nie, gdzie
następuję koniec lub początek życia.
Ode to the Forgotten Few – to najlepszy kawałek (tortu)
z całości. Utwór rozpoczyna się spokojnym fortepianowym graniem, by
nagle zaskoczyć nas przepięknym kobiecym wokalem Melissy Rosenberg. Tak
melodyjnym jak wlazł kotek na płotek i mruga. Po pierwszych sekundach
już wiedziałem, że będzie to coś bardzo melodyjnego. Jest tak wciągająca
jak ruchome piaski na pustyni. Jest jak lekarstwo na każdą chorobę.
Nawet dżumę. Można jej słuchać w nieskończoność. Określę to jako „bomba
albumu”. Takiej bomby pozazdrościłby Kim Dzong Un z Korei Północnej.
Piosenka jest w całości zdominowana przez wokalistkę. Nie usłyszymy w
nim żadnego zdzierania gardła. Pierwszych pięć słów wystarczyło bym
rozpłynął się jak lody w upale. Ostatnie dwie minuty utworu to epicka
symfoniczna miód malina.
The Hyperion Threnody – najdłuższy hałaśliwy utwór na
płycie. Trwający ponad dziewięć minut. W tle słyszymy zagłuszone,
przejawiające się co jakiś czas ostatnie dwie minuty z „Ode to Forgotten
Few”. I znowu atakuje nas ta chaotyczna black metalowa perkusja jak w
Vanquisher.
Adrasteia – spokojne brzmienie bębnów i dzwonków
wprowadzające w sielankowy nastrój. Jest najkrótszym utworem na płycie.
Uderzenia bębnów przypominają mi trochę piosenkę z Ghost in the shell z
1995 roku. Kenji Kawai – Making of Cyborg.
Invictus Daedalus – utwór strasznie podobny do
Vanquisher i The Hyperion Threnody. Reprezentuje te same klimaty. Nie
zaskakuje niczym nowym poza wszechobecnym symfonicznym graniem
przysłoniętym napierdzielającą perkusją i darciem mordy. A szkoda.
Instrumenty smyczkowe mogły być bardziej wystawione na przód i grać
pierwsze skrzypce w utworze.
The Future Must Be Met – jest to kolejny, a zarazem
ostatni łagodny instrumental. Wprowadzający w błogi stan. Świetna sprawa
jak na zakończenie albumu. Po prostu mnie nim kupili.
To jak bym określił „Acheron” pod względem lirycznym to jako taki
mitologiczny science fiction. Po wsłuchaniu się można dojść do wniosku,
że cała płyta to jakby jedna długa piosenka pocięta na fragmenty.
Przechodząca co kilkanaście minut ze spokojnego brzmienia w dudniącą
salwę armatniego growlu i na odwrót. Całość przyprawiona w kobiecy
gotycki/kościelny chór jak dobra zupa u babci.
Tego czego najbardziej mi brakuje na nowej płycie to melodyjnego wokalu
Davida, którym tak mnie porwał na albumie „Empyrean”. Teraz tę
kwintesencję zastępuje sam growl, który nie do końca mnie przekonuje. Co
gorsza w każdej piosence, w jakiej „śpiewa”, jedzie na jedno kopyto.
Nawet nie stara się modulować głosu.
Jedyny ratunek widzę w Melissie Rosenberg. Mam nadzieję, że Holch nie
zapomniał jak używa się przepony do czystego śpiewu i pewnego dnia
powróci do tego. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i trzeba
spojrzeć w przyszłość jak bohaterowie „Powrotu do przyszłości” i czekać,
aż się to naprawi.
Mocne kawałki najlepiej sprawdzą się podczas grania w gry typu: Devil
May Cry, Metal Gear Rising: Revengeance czy w Dante Inferno. Zwłaszcza
podczas pojedynku z Bossami.
Mam nadzieję, że dzięki łykowi z Lete zapomnę o wszelkich niedociągnięciach jakie pojawiły się na płycie.
Mam przygotowane dwie wersje opisu tego albumu:
1 – to takie połączenie Hansa Zimmera i Jeremego Soula (znanego z
tworzenia soundtracków do gier serii The Elder Scrolls) w death
metalowym wydaniu.
2 – skoro opowiada historie to można by rzec, że jest to taki
podrasowany muzyczny audiobook w mocnym wykonaniu. „Czytany” przez
Tomasza „Destroyera” Knapika.

Ale hola hola. Uno momento. Chyba pomyliłem się z tym rozpływaniem w
mrokach dziejów, o którym pisałem na samym początku. Możliwe jednak, że
im to nie grozi, gdyż na oficjalnym facebooku zespołu widnieje wpis o
nowym albumie jaki ma się ukazać na samym początku nowego roku. W jakim
składzie? Tego jeszcze nie wiem. Ale znam za to datę. 1-1-2016.
1-1-20xx. To już legendarna data dla fanów zespołu. Każdy pełnoprawny
album pojawiał sie pierwszego dnia nowego roku. Taki prezent na leczenie
kaca po wystrzałowym sylwestrze. Wyjątkiem pozostaje ich pierwszy album
„The Assembly of Tyrants” wydany 4 listopada.
Najlepsza piosenka: Earth-Born Axiom, Ode to the Forgotten Few
Kamil Florczyk