MASTER CROW – 2016 – Die for Humanity

MASTER CROW - Die for humanity

1.Die for Humanity
2.Down from the sky
3.Road of vice
4.Katyusha
5.Scream in the night
6.Staind in blood
7.Born to be crucified
8.Eye of the troll
9.Down from the sky (Theo Holander version)

Rok wydania: 2014
Wydawca: Master Crow
https://mastercrow.bandcamp.com/releases


Nie przepadam za death metalem. Czasem jednak warto posłuchać, czy ten gatunek się rozwija, zwłaszcza, jeśli zespół jest „rodzinny” i został założony przez ojca i syna. Master Crow, którego nazwa została zainspirowana „Bajką o kruku i lisie” francuskiego poety Jeana de la Fontaine, został powołany do życia we Francji w 2006 roku przez gitarzystę Krissa Mandrę oraz jego syna, Theo Gendrona grającego na perkusji. Po kilku latach zgrywania się muzyków oraz poszukiwania odpowiedniego stylu, w 2012 roku wydali pierwszy krążek „Down from the sky”. Drugi, późniejszy o dwa lata album, „Die for humanity” nagrano natomiast w składzie Julien Deyes (wokal), Thomas Cami (gitara basowa), Matthieu Gajewski oraz Kriss Madra (gitary), Theo Gendron (perkusja). Ciekawostką jest fakt, że muzycy grają na gitarach o niestandardowej ilości strun. Pora wytężyć słuch.

Album rozpoczyna utwór tytułowy, „Die for humanity”. Na początku delikatne granie gitar i perkusji, jakby rozgrzewkę. Przygotowanie palców i nóg, a potem już tylko najczystszej krwi death metal. Niesamowicie agresywna i szybka perkusja – za tempo są odpowiedzialne prawdopodobnie dwie podwójne stopy. Zaskakująco dobrze brzmi growl, jak również i ośmiostrunowe gitary – nisko nastrojone, szybkie i złowieszcze. Jednak to, co najlepsze zaczyna się w okolicach trzeciej minuty utworu, znajduje się miejsce na solówkę oraz na obowiązkową zmianę tempa. Jest bardzo ciężko, aż da się wyczuć uderzenia strun o drewno gitary. Na uwagę zasługuje świetny growl Juliena. Potem pozostaje już tylko wgniatający w ziemię gitarowy czołg.

Przejdźmy zatem do drugiego w kolejności „Down from the sky”. Pierwsze, co się wysuwa na przód to świetna, mocna praca młodego perkusisty (w klipie do kawałka występuje w koszulce z napisem „fuck you”). Jest szybko, ale technicznie i z wyczuciem podczas refrenu. Wokal również brzmi nieco inaczej – bardziej melodyjnie, ale i też świetnie warsztatowo.
Trzeci w kolejności („Road of vice”) rozpoczyna na pozór chaotyczna gra gitar, lecz z tych piekielnych czeluści wyłania się bardzo dobry, świetnie zaśpiewany refren. Reszta to już ekstremalne gnanie przed siebie.

Kolejną propozycją francuskiego Kruka jest najlepsza na albumie „Katyusha”. Rozpoczyna ją gitara, której wtórują gongi i pomysłowe imitowanie werbla przez gitarę basową. Z czasem zaczyna równie groźnie nabijać rytm perkusja. Potem jest niemal solowy popis Theo na perkusji. Równie dobrze growluje Julien, a i gitara nie pozostaje dłużna reszcie grupy i jest czas na solo oraz na powrót do początkowego riffu. Z czasem utwór przeradza się w gitarową bitwę pod tytułem „kto lepszy i szybszy”. Całą zabawę przerywa jednak potężnie brzmiący growl. Jedyne, czego może brakować, to jakiś męski chórek w tle odśpiewujący główny riff. Ale to chyba nie ten gatunek…

W „Scream in the night” na uwagę zasługuje początkowy riff. Szybki, znów niezwykle techniczny i precyzyjny. Nieco spowalnia w refrenie, ale i dzięki temu robi się bardziej melodyjnie, niemal rockowo. „Niemal”, ponieważ Theo nie daje wytchnienia od swoich mocnych i szybkich uderzeń. Słychać też wyraźnie, że solo w tym utworze nie zostało napisane wcześniej, ale że są to improwizacje i granie „na żywioł”, czego efektem są tu lekkie fałszowania gitary. Z drugiej jednak strony muzykom należy się szacunek za prawdziwość, bo nic nie jest podrabiane.

Kolejny numer w zestawie, „Staind in blood” rozpoczyna się od pomysłowego nabijania rytmu w towarzystwie nisko nastrojonej gitary. Początkowo jest ciężko, mocno i ze świetnym wokalem. Stopniowo jednak riffy trochę męczą i są zbyt chaotyczne.

Przedostatni na albumie to „Born to be crucified”. Riff początkowy od razu wgniata w ziemię, a za głosem ojca podobnie podąża perkusja. Jak dla mnie robi to jednak w zbyt szybkim i trochę męczącym tempie. Warto natomiast zwrócić uwagę na końcówkę i świetne możliwości growlu, które powodują, że zarówno gitara, jak i wokal nie zostawiają na słuchaczu suchej nitki.

Pozostał już tylko „Eye of a troll”. Rozpoczyna go połamana gra perkusji i gitar. Następnie kolejna porcja soczystego death metalu z dobrym wokalem. Niestety gdzieś w trakcie chyba zabrakło pomysłów, przez co końcówka utworu i płyty jest nijaka. Jako bonus dodano jeszcze natomiast nieco inną wersję utworu „Down from the sky”, ale nie wnosi ona niczego szczególnego do ogólnego odbioru muzyki.

Przed odtworzeniem tego krążka zadawałem sobie pytanie: czy ten album sprawi, że polubię death metal? Odpowiedź brzmi: nie. A czy zostanę fanem Master Crow?… Na pewno warto zaglądać do francuskiego obozu. Pomimo sporadycznego braku pomysłów, głównie pod koniec albumu, brzmi jednak bardzo dojrzale. Wydaje się, że muzycy mają potencjał – może więc z czasem ich gra będzie mniej chaotyczna i powstaną naprawdę wielkie utwory, przynajmniej na miarę „Katyushy”. Posłuchamy, zobaczymy.

7/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz