Cycle I – The Heirophant
1. Irresponsible Hate Anthem – 4:17
2. The Beautiful People – 3:38
3. Dried Up, Tied and Dead to the World – 4:15
4. Tourniquet – 4:29
Cycle II – Inauguration of the Worm
5. Little Horn – 2:43
6. Cryptorchid – 2:44
7. Deformography – 4:31
8. Wormboy – 3:56
9. Mister Superstar – 5:04
10. Angel With the Scabbed Wings – 3:52
11. Kinderfeld – 4:51
Cycle III – Disintegrator Rising
12. Antichrist Superstar – 5:14
13. 1996 – 4:01
14. Minute Of Decay – 4:44
15. The Reflecting God – 5:36
16. Man That You Fear – 6:10
Rok wydania: 1996
Wydawca: Nothing/Interscope
http://www.marilynmanson.com/
W związku ze zbliżającym się koncertem Marilyna Mansona na warszawskim
Torwarze postanowiłem przypomnieć album, który w chwili premiery nadał
tempo karierze tego nietuzinkowego artysty, a dziś jest uważany za
najbardziej klasyczną pozycję w jego dyskografii.
W momencie rozpoczęcia prac nad swoim drugim pełnowymiarowym albumem
Marilyn Manson ze swoją grupą byli niewątpliwie na fali wznoszącej.
Muzycy mieli na koncie udany debiut „Portrait Of An American Family”
oraz epkę „Smells Like Children”, na której znalazł się największy
przebój w ich dorobku, czyli oczywiście cover „Sweet Dreams”. Jednak
sesja nagraniowa „Antichrist Superstar” miała okazać się najbardziej jak
dotąd wyczerpująca, a sama płyta powstawała w atmosferze otwartej wojny
i to na kilku frontach. Ale po kolei.
W lutym 1996 roku wokalista wraz ze swoją ekipą wszedł do Nothing
Studios w Nowym Orleanie, aby rozpocząć rejestrację nowego albumu pod
okiem właściciela placówki, Trenta Reznora, z którym współpracował już
przy okazji debiutu. Współproducentami krążka zostali współpracownik
Nine Inch Nails, Sean Beavan oraz były członek Skinny Puppy, Dave
Ogilvie. Należy pamiętać, że w tamtych czasach „Marilyn Manson” nie był
jedynie ksywą wokalisty (prawdziwe nazwisko Brian Warner), ale również
nazwą towarzyszącego mu zespołu, funkcjonującego od 1989 roku pod nazwą
Marilyn Manson & The Spooky Kids, którą później skrócono. Na dobrą
sprawę nie wiadomo, które albumy w dorobku artysty należy traktować jako
jego solowe, a które jako dzieło zespołu. „Antichrist Superstar” bez
wątpienia jest jeszcze dziełem kolektywu, tyle że liderowi niestety nie
udało się zachować stałości jego składu. W sekcji rytmicznej od samego
początku dochodziło do roszad, aż do momentu dołączenia Twiggy’ego
Ramireza i nieco później Gingera Fisha. Na stanowisku klawiszowca zdążył
się już zadomowić Madonna Wayne Gacy, jednak i on nie był członkiem
oryginalnej konfiguracji personalnej (w 1990 roku pojawił się na miejscu
uprzednio piastowanym przez Zsa Zsa Specka). Dwóch ojców założycieli
grupy jak dotąd niezłomnie trwało na posterunku i wydawało się tworzyć
zgrany tandem. Niestety czar szybko prysł i to bynajmniej nie z powodu
różnic artystycznych. Gitarzysta Daisy Berkowitz, który od samego
początku był najważniejszym, poza samym Mansonem oczywiście, filarem
składu w trakcie sesji postanowił odejść. Dość powiedzieć, że Reznor
wyrzucał go ze studia bez uzasadnionej przyczyny oraz połamał Fendera
Jaguara, którego Berkowitz otrzymał od swojego ojca jeszcze za
najmłodszych lat. Ponadto gitarzysta wyznał po latach, że Manson,
Ramirez, Fish i Gacy zniszczyli dla zabawy dużą część jego ekwipunku
studyjnego (m.in. usmażyli jego magnetofon czterośladowy w mikrofalówce i
zrzucili z drugiego piętra należący do niego automat perkusyjny).
Znając charakter pana śpiewaka, przy takich scysjach postanowiłby on
raczej całkowicie „wymazać” kompozytorsko-wykonawczy wkład dawnego
kolegi z finalnej wersji materiału. Jednak Manson okazał się na tyle
przytomny, że przełożył wartości artystyczne ponad osobiste animozje.
Ostatecznie album zawiera trzy utwory nagrane z udziałem Daisy’ego, a
jako współautor jest on wymieniony przy kilku innych. Całą resztę gitar
nagrał Ramirez.
Sam Manson w trakcie nagrań eksperymentował z deprywacją snu, niemal
regularnie brał różnego rodzaju narkotyki a także dokonywał
samookaleczeń (w wywiadach przyznawał, że wbijał sobie igły pod
paznokcie). Jednak mimo tego stanu udało mu się stworzyć wybitny koncept
tekstowy płyty inspirowany filozofią Friedricha Nietzche’go i jego
koncepcją nadczłowieka. Warstwa słowna albumu jest zapisem cyklu
przejścia głównego bohatera ze stadium człowieka do stadium
nadczłowieka. Wokalista podzielił swoje dzieło na trzy części: „The
Heirophant” (utwory 1-4), „Inauguration of the Worm” (5-11) i
„Disintegrator Rising” (12-16). W finałowej części protagonista osiąga
ostateczną formę i staje się kimś w rodzaju epikureistycznego demagoga,
który wyznając nihilistyczną postawę i nienawiść do rasy ludzkiej
niszczy całą planetę. Artysta zadbał również o oprawę graficzną albumu,
rozkładana książeczka ukazuje cykl przejścia ze stadium robaka do
stadium anioła, pojawiają się także symbole Kabały, fragmenty
przeróżnych diagramów medycznych oraz nawiązania do pierwszych pięciu
wersetów dwunastego rozdziału Apokalipsy św. Jana (dokładnie ten sam
fragment, który nad Wisłą przetworzył Roman Kostrzewski w tekście „Czasu
zemsty” Kata). W 2000 roku, po wydaniu płyty, „Holy Wood (In the Shadow
of the Valley of Death)” artysta przyznał, że jego drugi, trzeci i
czwarty album tworzą konceptualną trylogię, przy czym historia została
opowiedziana w odwrotnie chronologicznej kolejności (warstwa tekstowa
„Antichrist Superstar” jest ostatnią częścią opowieści).
Muzycznie album to niemal zupełnie inne granie niż „Portrait Of An
American Family”. Mamy tu jeszcze więcej rozbudowanych form, elementów
industrialnych, wokalista sięga także po Fletnię Pana, dęty instrument
używany głównie w muzyce folkowej. Takich smaczków nie uświadczymy na
poprzedniku. Jednak największą popularność (zrozumiale) zdobyły utwory
prostsze, bardziej piosenkowe, napędzane przez tradycyjne przesterowane
gitary elektryczne. Jazda zaczyna się od „Irresponsible Hate Anthem”,
rewelacyjnego wręcz „otwieracza” o z miejsca zapamiętywalnym riffie i
Mansonem wywrzaskującym „Fuck it!”. W ucho wpada również „The Reflecting
God” ze znamiennym wersem „Scar! Scar! Can you feel my power?”. Jednak
najbardziej przebojowe w tym zestawie są dwa pilotujące album single.
Pierwszy z nich, „The Beautiful People”, do dziś stanowi żelazny punkt
koncertowej setlisty Mansona. Prościutkie, wybrzmiewające akordy i
szepty wokalisty na wysokości refrenu sprawiają, że z pozoru
niekomercyjny singel staje się jak najbardziej komercyjny, i to bez
popełnienia muzycznej zdrady, jaką zdarzało się popełniać artyście w
późniejszych latach. Natomiast drugi, „Tourniquet”, jest jednym ze
wspomnianych wcześniej trzech utworów nagranych jeszcze z Daisy’m
Berkowitzem. Nie trzeba się wsłuchiwać aby odróżnić jego unikalny styl
od ścieżek położonych przez Ramireza. Schizowy, „lejący się” główny
motyw gitary to zdecydowanie moja ulubiona zagrywka na tej płycie. Do
obu numerów zostały nakręcone właściwe mansonowej konwencji klipy, oba
wyreżyserowane przez Florię Sigismondi. Pierwszy z nich został określony
„najbardziej przerażającym klipem spośród przerażających klipów”, co
jednak nie przeszkodziło mu w otrzymaniu nominacji do MTV Video Music
Awards w 1997 roku w kategoriach Najlepszy Teledysk Rockowy i Najlepsze
Efekty Specjalne. A rozbudowane formy? Tu wyróżnia się autorska kreacja
Gacy’ego, „Cryptorchid”, w której Manson jakby parodiuje popularną
kołysankę „Twinkle Twinkle Little Star”. Jego wersja brzmi „Prick your
finger it is done/The Moon has now eclipsed the Sun/The Angel has spread
its wings/The time has come for bitter things”. Na uwagę zasługuje
również „Angel With The Scabbed Wings” gdzie mamy idealną proporcję
między ciężkim (choć elektronicznie przetworzonym) riffowaniem a
syntetycznymi wstawkami. Wspomnieć warto jeszcze o „Mister Superstar”
(kolejny spośród utworów nagranych z Berkowitzem w składzie), gdzie
rajcowna gitara fajnie współgra z powtarzaną przez Mansona frazą „hey,
mister Superstar”. Wady? No cóż, jak dla mnie ich nie ma. Są takie
albumy koncepcyjne, z których można sobie wyciągać poszczególne utwory i
słuchać ich w dowolnej kolejności, pomijając słabsze fragmenty. Ta
płyta taka nie jest. Tutaj wszystko ze sobą współgra, każda kolejna
część wynika z poprzedniej tworząc perfekcyjną całość. Można nie lubić
Mansona, można psioczyć na jego groteskowy, momentami obrzydliwy image
(którą to postawę przez lata reprezentowałem), ale nie można odmówić mu
geniuszu. Ja musiałem dojrzeć do tego albumu, aby zrozumieć, że to
majstersztyk. Każdemu kto kiedykolwiek czuł odrazę do pana Briana
polecam wnikliwe zapoznanie się z tym albumem. Owszem, co poniektóre
spośród jego późniejszych płyt, takie jak „Eat Me, Drink Me” czy „Born
Villain” nie świadczą o nim zbyt dobrze, jednak w 1996 roku artysta był u
szczytu swoich możliwości, a także miał pod ręką najlepszych
współpracowników w karierze (nie umniejszając Timowi Sköldowi).
Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko czekać na koncert i po cichu
liczyć na jak największą liczbę kawałków z „Antichrist Superstar”,
chociaż po przestudiowaniu setlist Mansona z kilku ostatnich koncertów
jedynym pewniakiem jest „The Beautiful People”. Czy artysta zaskoczy i
wykona także „Tourniquet”, a może nawet „Angel With The Scabbed Wings”?
10/10
Patryk Pawelec
Pozwolę sobie na komentarz nawet po tak długim czasie:) Napisałeś, że nie wiadomo od którego momentu traktować MM jako artyste solo. Odpowiedź jest prosta: Od 1989-1993 – zespół (MM&The Spooky Kids) 1994-2004 zespół (Marilyn Manson) i od 2007 (od albumu Eat Me Drink Me) Mansona można traktowac jako artystę solowego. Dlaczego? Od tamtego albumu utwory były podpisywane jako Marily Manson & Tim Skold, klawiszowiec Pogo został pominięty w procesie nagrywania albumu. Na płycie z 2009 Manson,Twiggy & Vrenna. Nie było juz stałego zespołu który pracował nad calością (jak do 2004 roku) tylko rożni współpracownicy w zależności od albumu, a i liryki stały się dużo bardziej osobiste niż wcześniej.Tak więc zespół Marilyn Manson tworzył do 2004 roku czyli składanki Lest We Forget, potem Manson jest artysta solowym