MARILLION – 2016 – F.E.A.R.

MARILLION – F.E.A.R.

1. El Dorado (I) Long-Shadowed Sun
2. El Dorado (II) The Gold
3. El Dorado (III) Demolished Lives
4. El Dorado (IV) F E A R
5. El Dorado (V) The Grandchildren of Apes
6. Living in F E A R
7. The Leavers (I) Wake Up In Music
8. The Leavers (II) The Remainers
9. The Leavers (III) Vapour Trails in the Sky
10. The Leavers (IV) The Jumble of Days
11. The Leavers (V) One Tonight
12. White Paper
13. The New Kings (I) F*** Everyone and Run
14. The New Kings (II) Russia’s Locked Doors
15. The New Kings (III) A Scary Sky
16. The New Kings (IV) Why is Nothing Ever True?
17. The Leavers (VI) Tomorrow’s New Country

Rok wydania: 2016
Wydawca: EAR
http://marillion.com/


Który to już studyjny album Marillion z Hogarthem na pierwszej linii frontu? Bodajże trzynasty. Duża przewaga, w stosunki do czterech wydanych z Fishem. Tym razem, trochę trzeba było się naczekać. Ostatnia płyta ukazała się 4 lata temu. Przyznaję, że ostatnio premiery nowych albumów Marillion, nie wzbudzały już we mnie tak wielkich emocji, jak niegdyś.

Tutaj muszę nawiązać do słów człowieka, o którym po śmierci, ostatnio zrobiło się trochę głośniej (dzięki kilku biografiom i filmowi nagrodzonemu na festiwalu w Gdyni). Mowa oczywiście o Tomku Beksińskim. Dzięki niemu poznałem zespół Marillion, od którego zaczęła się moja wielka przygoda z muzyką progresywną. Od tamtego czasu, taka muzyka, towarzyszy mi na co dzień. Pamiętam, że i on bardzo przeżywał odejście Fisha z zespołu. Kiedyś, w swojej audycji prezentował pierwszą płytę, z nowym wokalistą – „Seasons End”. W swoim komentarzu użył wówczas sformułowania, że „ta płyta jest mu podobana”. Trafne określenie. Każde kolejne płyty Marillion również dla mnie stawały się „podobane”. Jedne trochę bardziej, inne nieco mniej. Jedne w całości, inne fragmentarycznie. 18 lat – dużo czasu, aby przywyknąć do muzyki Marillion z Hogarthem jako wokalistą. No i w jakiś tam sposób przywykłem. Tylko, że w moim przypadku, bardzo często, owo przywyknięcie, było synonimem zobojętnienia.

Przyszła pora premiery najnowszej płyty Marillion, na którą tak naprawdę wcale nie czekałem. No ale jest album, niegdyś najukochańszego z moich zespołów. Wstyd nie sprawdzić, co po dłuższej przerwie mają do powiedzenia. Tym bardziej że zatęskniło sie za „marillionowymi” dźwiękami, dzięki ostatniej, bardzo dobrej, solowej płycie Steva Rotheryego. Sięgnąłem więc z ciekawości po „F.E.A.R”. I co ?
Ta płyta nie jest mi „podobana”. Jest to pierwsza płyta Marillion, wydana po 1987 roku, która mi się najnormalniej w świecie podoba! Podoba i to jak!

9/10

Marek Toma

Dodaj komentarz