1. Go
2. Interior Lulu
3. Out Of This World
4. Wrapped Up In Time
5. The Space
6. Hard As Love
7. Quartz
8. It My Heart Were A Ball It Would Roll Uphill
9. It’s Not Your Fault
10. The Memory Of Water
11. This Is The 21st Century
12. Cannibal Surf Babe
Rok wydani: 2009
Wydawca: Intact
Marillion ostatnimi laty dość intensywnie wypuszcza w świat kolejne
wydawnictwa. Jedne lepsze, inne nieco gorsze, nie mniej fani zespołu nie
mogą narzekać. Najnowszą pozycją w dyskografii grupy jest krążek Less
is More z akustycznymi wersjami kompozycji zespołu. Wydaje się to
przedsięwzięciem nieco naciąganym, gdyż gdy spojrzeć na zestaw utworów
to większość z nich już w pierwszych, oryginalnych wersjach było na w
pół akustycznych.
Muszę przyznać, że z trudem udało mi się przebrnąć przez ten krążek.
Zespół wybrał najbardziej spokojne ze spokojnych kompozycji jakie nagrał
i podał je w nowych, wręcz ascetycznych aranżach. Największym szokiem
jest nowa wersja The Space. Toż to profanacja tego utworu. Z
przepięknej, pełnej patosu kompozycji zrobił się jakiś bluesujący
klocek. Coś strasznego. Nie do końca przekonująco prezentuje się również
premierowe It’s Not Your Fault zagrane przez Steve’a Hogartha na
pianinie. Jeżeli kogoś męczy maniera wokalna pana H., którą ostatnimi
laty coraz częściej uskutecznia, to słuchając tej piosenki może nie
wytrzymać i rzucić płytą przez pokój. Niestety z trwogą stwierdzam, że
Hogarth uparł się na śpiewanie w stylu osoby, której ktoś przed chwilą
umarł, a jego głos balansujący na pograniczy płaczu i jęku jest wręcz
irytujący. Żeby nie było, że się tylko czepiam, to np. Memory of Water
wypadł całkiem przyzwoicie, a Cannibal Surf Babe wypadło tu nawet lepiej
niż na albumie studyjnym, gdzie ten nieco hawajski klimat utworu
potrafił wykończyć psychicznie.
Nie sądziłem, że to kiedykolwiek napiszę, ale jeżeli zespół ma zamiar
iść w kierunku jaki zaprezentował na It’s Not Your Fault to już chyba
pora na zakończenie przygody pod szyldem Marillion. Ja rozumiem
melancholię i nastrojowy klimat, ale chyba trochę Brytyjczycy
przesadzają. Miejmy nadzieję, że kolejny studyjny krążek będzie choć
odrobinę żywszy, na rockowy pazur, ba… pazurek, ale nie chciałbym
musieć ziewać słuchając swego (niegdyś) ulubionego zespołu. A gdyby tak
zaprosili Fisha? Gościnnie, nie muszą pozbywać się mr. H. Niech każdy z
nich coś zaśpiewa. Z marketingowego punktu widzenia byłby to pewnie mega
sukces a i może nieco żwawiej by było?? Ech pomarzyć…dobra rzecz…
3/10
Piotr Michalski