1. …divinitas… – a journey
Rok wydania: 2016
Wydawca: Apostasy Records
https://www.facebook.com/maladieband/
Długo zbierałem się do tego albumu. Mimo, że kąsek zdaje się łakomy, to
nie jest łatwy do przełknięcia za jednym razem i to bez starannego
rozgryzienia. Trzecie wydawnictwo w dorobku niemieckiej grupy Maladie,
przekornie w określane mianem tzw. EP-ki, składa się tylko z jednego
utworu, ale trwającego prawie czterdzieści dwie minuty (!). Całkiem
sporo jak na jeden raz i niełatwo przez to przebrnąć bez dostatecznego
zaangażowania i poświęcenia sporej ilości uwagi. „…symptoms…”
zawiera znacznie więcej muzyki niż niejeden tzw. pełny album i więcej
niż debiutancki „…plague within…”. Muzyki przy tym bardzo zawiłej i
trudnej do jednoznacznego sklasyfikowania, która nieskrępowanie wymyka
się definicjom konkretnego gatunku (ciężkiego) grania.
„…symptoms…” można śmiało uznać za naturalną kontynuację
wcześniejszych dokonań zespołu i z łatwością doszukać się w nim wielu,
charakterystycznych dla poprzednich albumów, elementów. Począwszy od
podobnego sposobu tytułowania albumów, podobnych motywów okładek, po
znamienne formy muzyczne i wokalne. Niemniej jednak różnic między nimi
jest sporo. Wspomniany wcześniej, ostry i szybki „…plague within…”,
przetykany miłymi dla ucha instrumentalnymi momentami wytchnienia, z
łatwością wpisuje się w black metalowe kanony. „…still…” stanowi już
nieco bardziej zróżnicowaną mieszankę z dodatkiem zasobnych w melodie
elementów death metalu. Natomiast „…symptoms…”, przy całym
dziedzictwie poprzednich wydawnictw, jest zdecydowanie mniej szorstki.
Swobodniej czerpie z innych gatunków muzycznych niż dotychczas i głębiej
zanurza się ponurą atmosferę przygnębienia. Muzycy niezwykle sprawnie
bawią się konwencjami i z dużą swobodą poruszają po różnych gatunkach,
często dryfując odmęty klimatów właściwych doom metalowi, ale nie tracą
przy tym mocy i ciężaru swego dzieła. Ta specyficzna mieszanka
odmiennych dźwięków, chwilami przypomina mi boleść My Dying Bride i
nastrojowość Anathemy skłębione z brutalnością i nieokiełznaną energią,
ale Maladie bynajmniej nie kopiuje, lecz podąża własną drogą. Wprawnie
balansuje na granicy melancholii i depresji, mieszając przy tym patos z
szaleństwem, zarówno w warstwie instrumentalnej jak i wokalnej.
Kojące zmysły i relaksujące wręcz melodie, czy nieśpieszne tempa,
bezlitośnie konfrontowane są z mocnymi uderzeniami basu i perkusji oraz
ciężkimi riffami, zaś łagodny i czysty śpiew, naprzemiennie ustępuje
ekspresywnemu wokalowi, pełnym przejęcia wrzaskom i opętańczym
melorecytacjom. Między tym wszystkim bezkolizyjnie lawirują dźwięki
saksofonu, urozmaicając i tak już mocno skomplikowaną aranżację.
Zawrtość „…symptoms…” jest bardzo złożona i bez wątpienia
zaskakująca. Dzięki efektownemu spasowaniu odmiennych składowych udało
się wykreować niesamowicie nastrojową i monolitycznie spójną całość, co
stanowi o sporej wartości tego wydawnictwa. To interesującą i godna
polecenia odskocznia od ogółu łatwo przyswajalnych i prostych w formie
metalowych albumów.
8/10
Robert Cisło