1. Świadek
2. Wiatr
3. Zachodzi Słońce
4. Supahero Shit
5. List
6. Urząd Pracy
7. Cele
8. Starszy Pan
9. Jazz Daniel’s
10. Koniec
11. Zamykamy
Rok wydania: 2010
Wydawca: –
http://www.myspace.com/magisterninja
Rozwój muzyki oraz wszelakiej maści jej metamorfozy, wcielenia, mają
niezliczone oblicza i przybierają nieprzewidziane kształty. Taki stan
rzeczy wydaje się być jak najbardziej naturalny i uzasadniony, biorąc
pod uwagę mnogość przeróżnych bodźców, inaczej mówiąc inspiracji –
przede wszystkim muzycznych, których na chwilę obecną jest niesłychanie
wiele. Skąd takie przemyślenia i konkluzje?
Powodem tych dywagacji i skromnych przemyśleń przysporzyła mi
debiutancka płyta łódzkiej grupy o dość specyficznej nazwie Magister
Ninja. Nazwa w żadnym stopniu nie podpowiada słuchaczowi, co owa
formacja ma do zaoferowania i co prezentuje. Patrząc na tytuły
poszczególnych kompozycji wiadomo, że zawartość „Pracy Magisterskiej” –
bo taki tytuł nosi ta płyta – będzie zawierała raczej polskie teksty,
ale poza tym same niewiadome. Pewne obawy wzbudzają fotografie
niektórych członków zespołu, których styl lub modniej mówiąc „image”,
podświadomie wywołują poczucie, że może być „ziomalsko”, ale nic poza
tym. Poruszając już kwestię plastyczno – artystyczną wspomnę, że szata
graficzna tego wydawnictwa przedstawia się bardzo ciekawie i w tej
materii ekipa z Magister Ninja zasługuje na dużego plusa. Profesjonalne
zdjęcia i ich wręcz bajkowy klimat zasługują na uznanie.
A co jeżeli chodzi o same dźwięki? Tu kwestia wydaje się dość
skomplikowana, a po zapoznaniu się z „Pracą Magisterską” można mieć
ambiwalentne odczucia. W przybliżonym skrócie muzykę Magister Ninja
można określić jako mieszankę szeroko pojętego rocka ozdobionego wieloma
elementami charakterystycznymi dla bardziej nowoczesnych gatunków oraz
klimatu spod znaku polskiego hip hopu. Trzeba przyznać, że mikstura
wydaje się dość „wybuchowa” i dla niektórych może się znaleźć zupełnie
poza zasięgiem zrozumienia. Jednak co dla jednych wydaje się być
mankamentem, dla drugich może się okazać atutem…
Debiut Łodzian potwierdza to, o czym wspomniałem na początku – spory
rozrzut zainteresowań muzycznych oraz wielorakość inspiracji
poszczególnych członków zespołu, ewidentnie odcisnęły swoje piętno w
zawartości „Pracy Magisterskiej”.
Na albumie panuje dualizm wokalny. Jednocześnie obcujemy z żeńskimi
wokalami, które przeplatają się z partiami „mówionymi” pt. hip hop i
tutaj powstaje pewien „zgrzyt”. Być może takie przeświadczenie wywołuje
moja osobista awersja do rodzimej sceny hip hopowej. Miałem spore
trudności ze strawieniem tych właśnie fragmentów i mimo szczerych chęci,
nie poczułem się do końca przekonany. Dla mnie obecność takich motywów
psuje ten album. Sytuację ratują partie śpiewane przez Martynę, która
momentami może się kojarzyć z grupą Sistars, czy nawet Lombard
(„Supahero Shit”, „Wiatr”). Po cichu chciałbym, by w przyszłości grupa
ograniczyła się wyłącznie do wykorzystania umiejętności Martyny
oddalając się jak najdalej od stylistyki hip hopowej, ale jak już
wspominałem – to co mnie odstrasza, innym może się spodobać.
Sporym atutem tego wydawnictwa są solowe partie gitary, które momentami
sprawiają wrażenie wyalienowanych, ale mimo to mocno wzbogacają muzykę
Magister Ninja, co słychać choćby w kompozycji o charakterze
instrumentalnym „Zachodzi Słońce”. Czasami te popisy solowe przypominają
klimat Joe Satriani’ego z elektronicznej płyty „Engines Of Creation”.
Uwagę przykuwa dość przygnębiająca (w pozytywnym sensie) kompozycja
„Koniec” czerpiąca garściami z motywu przewodniego kultowego filmu
„Requiem dla Snu” i w tym przypadku nawet „mówione” frazy są do
przełknięcia. Energii dodaje żywiołowa kompozycja „Cele” naszpikowana
sporą ilości patentów elektronicznych i ciężkich gitar.
Można powiedzieć, że „Praca Magisterska” to odważny eksperyment
muzyczny, który można pokochać lub znienawidzić. Nagrywając taki
materiał trzeba mieć na uwadze naprawdę skrajne opinie. Może właśnie o
to chodzi, by wywołać pewne zamieszanie oraz sprowokować do dyskusji. Z
pewnością twórczość Magister Ninja nie zainteresuje sympatyków
klasycznego rocka, ale osoby szeroko otwarte na nowe wpływy z
sentymentem do hip hopu znajdą tu coś dla siebie. Ta muzyka to taki
pomost łączący oba gatunki, ale czy ta konstrukcja wytrzyma? Próby
łączenia gatunków już były. Jedne były dobre, a inne przepadły w
niebycie… Zobaczymy jak będzie w tym przypadku – to zweryfikuje czas i
skorygują sami słuchacze…
5/10
Marcin Magiera