1. Invisible Bright Man (6:20)
2. My Warrior (6:53)
3. Innocent God (9:22)
4. Found (6:56)
5. Who To Believe (5:15)
6. Sea Of Detail (6:02)
7. Slow Burn (4:37)
Rok wydania: 2007
Wydawca: Muse-Wrapped Records
Przyznaję, że nie czułem wielkiego entuzjazmu składając zamówienie na
ostatnią propozycję braci Gardner. Płyty pod flagą Magellan
przyzwyczaiły mnie do przeciętnej i niestety stale obniżającej się
jakości, a dodatkowo powiem szczerze styl uprawiania progrocka przez
amerykańskich muzyków nie do końca mi odpowiada. Trent i Wayne Gardner
próbują przekonać do swoich kompozytorskich i wykonawczych umiejętności
od wielu lat w ramach wielu projektów, ale niestety żaden dotychczas nie
ujął mnie. Jak będzie tym razem?
Już spojrzenie na listę nagrań niepokoi doświadczonego progrockfana.
Jest ich siedem, mają w miarę jednakowy czas trwania, a całość
przekracza nieznacznie 45 minut.
Początek pozytywnie nie zaskakuje, choć trzeba przyznać również nie
rozczarowuje. „Invisible Bright Man” to typowy, twardy, magellanowski
kawałek z żywym rytmem, refrenem popartym chórkiem i soczystym
instrumentarium.
„My Warrior” podtrzymuje styl i poziom, a nawet przewyższa, jeśli chodzi
o linię melodyczną. Tym samym nadzieje na lepsze wzrastają.
Tymczasem tytułowy „Innocent God” okazuje się zimnym prysznicem na
pokładzie Magellana. Zaczyna się rockowym klimatem z jego lat
niedojrzałości, by do niego powrócić po jedynie nieco wartościowszym
wypełnieniu, a kończy muzycznym odpowiednikiem kwiatka do kożucha.
Kolejne „Found” oraz „Who To Believe”, a szczególnie kompletnne
nieporozumienie jakim jest „Slow Burn” przekreślają wszelkie szanse. Nie
oznacza to oczywiście, że nie warto ich posłuchać, tak zresztą jak
całej płyty, ale ostatecznie przesądzają prawdziwość tezy że, że bracia G
nie są w stanie przełamać swojego fatalnego tren(t)du. Co stało się ze
statkiem, na którym mimo trudnych okoliczności muzyka wciąż grała –
wszyscy wiemy.
Pominięty przeze mnie instrumentalny „Sea Of Detail” to zdecydowanie
najciekawszy fragment płyty i szkoda, że Magellan nie próbuje częściej
pokazywać się w takim wydaniu.
Przełom zatem nie nastąpił. Dostajemy kolejny popis umiejętności
wokalnych Trenta, który nie szczędzi głosu dla bogatego ilościowo
tekstu. Popisy wokalne dominują zdecydowanie i jeśli ten głos mocny,
głęboki, tak charakterystyczny, a przy tym nieprawdopodobnie linią
melodyczną często odległy od rytmu i mimo to z nim dziwnie nie kłócący
się, więc jeśli ten głos nie przypada do gustu słuchaczowi, odbiór
albumu jest skazany na porażkę.
Co z tego, że muzycy dają wielokrotnie dowody, że rzemiosło muzyczne nie
jest im obce. Cały problem w tym, że jest ono marnotrawione a la papka
amerykańska i eksponowane w niemal komercyjnym wymiarze.
Ten wciąż pompatyczny kurs nie zaprowadzi Magellan do portów progresywnej chwały.
Szósteczka. Ledwie szósteczka, wszak nie jesteśmy w szkole.
6/10
Krzysiek Pękala