01. Intro
02. Podziw i lęk
03. Filtry
04. Życie
05. Surrender
06. Spotkanie
07. Kamienie
08. O czym nie mówią
09. Gdy świat (w moim pokoju płacze)
10. Chmury
11. Nie chowaj urazy
12. Zanurz się
13. Outro
Rok wydania: 2024
Wydawca: Lynx Music
Wśród zalewu wiosennych premier z przepastnego katalogu wytwórni Lynx Music przytrafiła się też płyta krakowskiego projektu Luminare. Jest to pełnowymiarowy debiut fonograficzny, poprzedzony wydanym dwa lata wcześniej mini-albumem „Fullness”. Na czele formacji stoi wokalistka Martyna Węgrzyn odpowiedzialna także za instrumenty klawiszowe, do tego autorka słów i muzyki zamieszczonej na CD.
W pewnym sensie mamy tu do czynienia z graniem w stylu „retro”. Tym razem nie cofamy się jednak do prapoczątków rocka, nic z tych rzeczy. W omawianym przypadku nostalgia odnosi się do lat 90-tych XX wieku. Młodszym czytelnikom przypomnę, że był to okres, gdy na polskiej scenie muzycznej niepodzielnie królował trend określany złośliwie „damskim rockiem”. W mainstreamie karty rozdawały Edyta Bartosiewicz, Kasia Kowalska i grupa Varius Manx. W gotyckim odcieniu rocka niezwykłą popularnością cieszyły się zespoły Closterkeller, Artrosis i Moonlight. Również scena progresywna miała sporo do zaoferowania dla miłośników kobiecych wokaliz – to właśnie wtedy swoje złote lata przeżywały formacje Albion i przede wszystkim Quidam z Emilią Derkowską przy mikrofonie.
Niewątpliwie inspiracje projektu Luminare są wypadkową powyższych przykładów – z naciskiem na Quidam i wczesny Moonlight. Nic w tym złego, wszak każdy artysta zaczynał swą przygodę z graniem od – mniej lub bardziej – mimowolnych prób naśladowania swoich ulubieńców. Tutaj jednak wpływy są słyszalne aż za bardzo. Luminare jest póki co tworem dość młodym i ma jeszcze czas na wypracowanie indywidualnego stylu autorskiego.
Na płycie niepodzielnie rządzą partie instrumentów klawiszowych. Drugim dominującym instrumentem są skrzypce – odpowiada za nie Małgorzata Gołębiowska. Gitara pełni rolę drugoplanową, typowych solówek poza dwoma wyjątkami w ogóle tu nie uświadczymy. Pojawiają się ciekawe motywy basowe (w sesji nagraniowej wzięło udział aż dwóch basistów) i perkusyjne. Okazjonalnie słyszymy też waltornię.
Nie będę wymieniał tytułów poszczególnych kompozycji, gdyż całość utrzymana jest na zbliżonym poziomie i nic nie wyróżnia specjalnie się na tle reszty. Utwory podane są przeważnie w rytmach średnich i wolnych. Na plus wyróżnić trzeba przyjemną barwę głosu Martyny Węgrzyn i jej poetyckie teksty. Nie mam też zastrzeżeń do realizacji brzmieniowej. Jest całkiem w porządku. I tylko tyle.
W przypadku debiutantów rzadko kiedy pierwszy pełny album jest od razu dziełem wielkim. Ten na pewno nie. Ambicje są – owszem – duże, brakuje w tym wszystkim jednak przysłowiowej „iskry”. Po kilkukrotnym przesłuchaniu materiału w głowie zostaje niewiele. Może następnym razem będzie lepiej, czego młodym artystom szczerze życzę.
5/10
Michał Kass