1. No Escape
2. Ritual
3. Best of Worlds
4. Afraid
5. Pills (strings)
6. Hell on Earth
7. Wild Ride
8 Nobody Owns Me (Killa Song)
Bonus tracks:
9. Pictures from the Past
10. Winter of Soul
11. Pills (acoustic)
Rok wydania: 2016
Wydawca: Fonografika
https://www.facebook.com/lovedevice/
Po ukazaniu się „Numaterial” naszła mnie pewna refleksja połączona z
obawą. Czy chłopaki z Love de Vice będą w stanie w przyszłości nagrać
jeszcze lepszy krążek? Wówczas podnieśli sobie tak wysoko poprzeczkę, że
niewiele kapel – tak sądzę – poradziłoby sobie z tym trudnym, a jakże,
zadaniem. Od tamtego momentu minęło prawie sześć lat. Na rynku ukazał
się właśnie „Pills”, trzecie muzyczne „dziecko”, z naprawdę świetną
okładką (mózg nieodparcie kojarzy mi się z „Piece of Mind” Iron Maiden)
i… kapitalną muzyką.
Jak słychać nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Pisałem o tym już w
relacji z warszawskiego koncertu, powtórzę raz jeszcze. Pomysły im się
nie kończą, a dojrzałość z płyty na płytę coraz bardziej daje o sobie
znać. Warto też wspomnieć o produkcji, brzmieniowo to już klasa
światowa. Po raz kolejny zachwyca bogactwo aranżacji. Zespół zaprosił
kwartet smyczkowy, pojawiają się instrumenty dęte, a także żeńskie
wokalizy, dlatego w tle dzieje się dużo ciekawych rzeczy. Właśnie tutaj
tkwi największa siła Love de Vice. Nikt tak nie gra w naszym kraju. To
odróżnia ich od innych kapel.
Na początek strzał pomiędzy oczy – „No Escape”, który atakuje nas
mocnym, zapętlonym riffem ze szkoły Black Sabbath. Transowy, leniwie się
rozkręcający „Ritual” spokojnie mógłby znaleźć się na „Numaterial”. Ten
sam specyficzny klimat się nad nim unosi. Następnie chwila wyciszenia i
„Best of Worlds”. Muzycy już dawno stworzyli złoty przepis na balladowe
nagrania. Gdy wchodzi podniosła część główna ciężko nie uronić łez.
Dobrze, że muzyka wciąż wywołuje takie emocje. Wraz z singlowym „Afraid”
wracamy na energetyczne tory. Tu najwięcej dobrego robi „hitowy”
refren. Potencjał ma na miarę „starszych klasyków” w rodzaju „Foggy
Future”. Później czas na największe zaskoczenie, czyli utwór tytułowy,
gdzie gościnnie udziela się Kasia Granecka, siostra wokalisty. Muzycznie
to przepiękna ballada ze smyczkami na pierwszym planie. Skojarzenia z
„Empire of the Clouds” Ironów nasuwają się od razu. Oba dzieła
powstawały jednak w podobnym czasie, dlatego nie ma co z tego robić
zarzutu. Pojawia się także jego druga wersja, tym razem akustyczna i z
Pawłem na wokalu. Także wywołująca ciarki na całym ciele. Na zasadzie
kontrastu pojawia się więc energetyczna piguła (zostając w terminologii
medycznej) „Hell on Earth”. Na koniec zostawili numery bardziej
rozbudowane, prawie ośmiominutowy „Winter of the Soul”, znany już z
koncertowego DVD „Silesian Night 11.11.11”, idealny na jesienny/zimowy
czas oraz klimatyczne „Pictures from the Past”. W tym drugim pole do
popisu dostaje gitarzysta, a także… perkusista (myślę o końcowej
kodzie). Ciężko o wszystkim napisać, bo w każdym z utworów dzieje się
naprawdę dużo, dlatego zachęcam, aby „Pills” słuchać w odpowiednich
warunkach: czerwone wino, wieczór, słuchawki. Także drugiej „połówce”
album powinien się spodobać.
Już teraz śmiało mogę powiedzieć, że płytę miesiąca już wybrałem (nie
tylko ja, śledźcie naszą stronę, a wszystko zostanie wyjaśnione), być
może „Pills” zostanie także numerem jeden A.D. 2016, jeśli chodzi o
krajowe podwórko. Uzależnia od pierwszego przesłuchania (tytuł w końcu
zobowiązuje), czaruje ciekawie zaaranżowanymi utworami, po prostu –
wstyd się z nią nie zapoznać. Z chęcią dałbym maksymalną ocenę, ale
zostawiam jednopunktową rezerwę na później. Bo czuję w kościach, że w
przyszłości Love de Vice jeszcze nie raz nas zaskoczą, a wtedy „dyszka”
będzie niezbędna.
9/10
Szymon Bijak