LOST IN THOUGHT – 2011 – Opus Arise

LOST IN THOUGHT - 2011 - Opus Arise

1. Beyond the Flames
2. Entity
3. Blood Red Diamond
4. Seek to Find
5. New Times Awaken
6. Delusional Abyss
7. Lost in Thoughts
8. Assimulate, Destroy

Rok wydania: 2011
Wydawca: Inner Wound Recordings
https://www.facebook.com/lostinthoughtband/


Lost In Thought to walijski zespół grający progresywny metal, założony w 2007 roku. W roku następnym grupa wydała własnym sumptem EP-kę zatytułowaną po prostu „Lost in Thought”. Pod skrzydłami Inner Wound Recordings w 2011 roku ukazała się debiutancka płyta „Opus Arise”. Jest to niespełna 50 minut muzyki zawartej w 8 utworach. Sama okładka przyciąga wzrok, więc nie pozostało nic innego, jak tylko kupić płytę. Po włożeniu do odtwarzacza czekała mnie prawdziwa progresywna uczta w stylu Dream Theater, Circus Maximus, Darkwater, Symphony X.

Płytę otwiera 7-minutowy „Beyond the Flames”, który mocno kojarzy się z „Images and Words”. Jest tu ten klimat z drugiego krążka Dream Theater, są także podobieństwa do Circus Maximus. Wpływy jednak zostały dobrze zamaskowane, bądź też połączone z autorskimi zagrywkami, zupełnie odrębnymi od idoli Walijczyków. Na plus zasługuje perkusista – jest niczym Mike Portnoy i wali w bębny jakby był w transie. Natomiast Nate Loosemore brzmi jak James LaBrie i Michael Eriksen, a śpiewanie świetnie mu wychodzi w wysokich, jak i niskich tonach. Zresztą, co tu dużo mówić, facet zna się na rzeczy i tyle. Małe ostrzeżenie na koniec: „Beyond the Flames” uzależnia!!!

Druga pozycja to krótszy o pół minuty „Entity” i równie techniczny jak poprzednik. Nadal można porównać muzykę Lost In Thought do Dream Theater – w szczególności na początku, po którym muzycy serwują nam coś z epickości i patosu, co znakomicie wpłynęło na piękno tej kompozycji. Początek był bardziej amerykański i należał do Dream Theater, natomiast zwrotki i refren to zapożyczenia od Circus Maximus. Słuchacz w tej części płyty może się rozmarzyć. Po prostu usiąść w głębokim fotelu i dać się ponieść chwilom muzycznego uniesienia. Jak dla mnie jest to kwintesencja tego, co w progresywnym metalu najważniejsze. Można się zakochać. Taka perełka, ot co.

„Blood Red Diamond” rozpoczynają przecudne klawisze, po których robi się progresywnie, ciepło, z gustem i wielkim zapałem do malowniczego grania. Jeśli są tutaj jakieś wpływy, to są wyparte przez pomysły muzyków. Nie jest to już taka techniczna mikstura jaka była w pierwszym numerze. W „Blood Red Diamond” wszystko jest wyważone i elegancko ubrane w najlepsze szaty. 5 i pół minuty progresywnego dostojeństwa, w którym słychać pasję i miłość do grania takiej odmiany metalowej muzyki. Przyznam, że wokal Jamesa LaBrie ląduje w tym przypadku w koszu. Sorry, ale Nate Loosemore jest rewelacyjny w swej profesji – facet śpiewa imponująco, czarująco i z wyczuciem każdej nuty. Wysokie rejestry jego głosu rozsadzą głośniki u każdego. Dawno nie słyszałam tak inteligentnego prog metalu. Godne polecenia!

Pierwszą połowę płyty kończy „Seek to Find” – 5 minut z hakiem, w doborowym towarzystwie Walijczyków. Jak on ma się do wcześniejszych pozycji? Można rzec: tak samo. Ale jest w nim inny rodzaj piękna – spokojny, powiedziałabym, że unikatowy, taki, którego nie da się opisać. Świetnie dobrane instrumentarium dowodzi tylko, że w Walii też można grać na sposób Dream Theater i śpiewać jak ich frontman. Porównanie bardzo poważne, ponieważ Amerykanie są moimi progresywnymi bogami i nigdy nie słyszałam czegoś, co byłoby lepsze, jak na tej płycie. Możecie wierzyć mi na słowo – to jest progresywny metal z prawdziwego zdarzenia, z krwi i kości. Nie śledzę zbytnio młodej sceny progresywnej (stawiam na gigantów z Nowego Jorku) i bardzo żałuję, że tego nie robię. Przecież może być więcej płyt na rynku na miarę debiutu Lost In Thought! No to chyba wiem, co będę robić przez następny miesiąc. Wracając jeszcze na krótko do „Seek to Find” – piosenka ma szansę stać się ulubionym kawałkiem niejednego miłośnika takich dźwięków. Dla koneserów jak znalazł!

Nostalgiczny „New Times Awaken” daje chwilę odpoczynku od gitarowej kawalkady, a zespół stawia tu na minimalistyczny rozdźwięk i melodie. 4-minutowa (w tym wypadku) miniaturka sprawdza się w roli intra do drugiej połowy „Opus Arise”. Mamy tu wszystko, czego potrzeba do odpoczynku i chwil relaksu. Akustyczny wstęp oraz to, co po nim następuje przechodzi najśmielsze oczekiwania po tak młodym zespole. Nie wiem jak oni to zrobili, ale odwalili kawał solidnej roboty na miarę klasyków gatunku. Nic tylko wtapiać się w te dźwięki bez opamiętania, głębiej i głębiej… Cudowne!

W „Delusional Abyss” muzycy prezentują granie wysublimowane i pełne melodii, zapierających dech w piersiach wokali oraz przestrzeni, której zresztą na tym krążku jest wiele. Super wypadają chórki – lekkie, zwiewne i z klimatem, solówka jest pełna ekspresji i namiętności zarazem. Nie wiem jak oni to zrobili, ale mnie dosłownie zabili swoją muzyką. Jestem pełna podziwu – sprawnej gry muzyków, doszlifowanego głosu wokalisty, nie mówiąc już o owej przestrzeni, sprawiającej, że słuchacz jest w wielkiej jaskini, gdzie echo odbija się od ścian tworząc coś niezapomnianego. Nie mam już słów, by opisać ten song. Jeśli chcecie wiedzieć, co tak mnie urzekło to sami posłuchajcie. Naprawdę warto!

„Lost in Thoughts” to najdłuższy utwór na „Opus Arise” – trwa 7 i pół minuty. Od pierwszego uderzenia walą się ściany i tak jest do końca, aż mury całkiem runą. Nie sposób się tu nudzić: spokój i niepokój, cisza i hałas, szept i krzyk – to wszystko utwierdza w przekonaniu, że młodzi Walijczycy potrafią zaskoczyć słuchacza różnymi, czasem odmiennymi nastrojami i robią to z wielką pasją. No, a ten słuchacz słucha i nie może się nadziwić jak wiele można zaprezentować uczuć w jednej piosence. Coś wspaniałego! Podkręćcie głośność i z dumą się chwalcie, że słuchacie progresywnego metalu w europejskim wykonaniu. A to, że któryś z sąsiadów nie trawi metalowej muzyki to trudno – ważne, żebyście wy, progresywni fani, mieli z tego radochę. Tylko nie odpływajcie za daleko, bo…

… jest jeszcze ostatni kawałek, „Assimulate, Destroy”. Szum wiatru rozpoczyna pełną rozmachu kompozycję, która utwierdza w przekonaniu, że młodsze pokolenie też potrafi rozruszać wiele zatwardziałych serc. Mamy tutaj pełnię progresywnych dźwięków, idealnie skomponowanych. Jest też miejsce na techniczne popisy muzyków, jak i wokal, wypadający efektownie. Porównań do Dream Theater jest co niemiara – we wszystkim: w sposobie grania, jak i głosie wokalisty. Śmiało można nazwać ten utwór wisienką na progresywnym torcie. Znajdziemy również elementy recytowane, tak wspaniale wkomponowane w całość, że brak słów. Przez te 6 i pół minuty przewijają się różnorakie nastroje – od spokojnych, przez melodyjne, aż po techniczne, z pazurem. Raz za razem słuchacz odkrywa piękno utworu. Każda jego część buduje jakieś napięcie, niewiadomą, przez to piosenka jest jak bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć, lecz nie wiadomo, w którym momencie. Można w nieskończoność wymieniać zalety „Assimulate, Destroy”, ale jedno jest pewne: takiego metalowego grania nie powstydziłoby się samo Dream Theater. Wszystko, co znajduje się w muzyce Amerykanów, doszczętnie jest przedstawione w ostatnim kawałku na „Opus Arise” Lost In Thought”. Niektórzy mogą mi zarzucić, że wychwalam na prawo i lewo to małe dzieło, ale nie w tym rzecz. Same nawiązania do gigantów są przedstawione w sposób współczesny (chodzi mi o porównania do pierwszych albumów DT) i to sprawia, że muzyka Walijczyków zyskuje na sile. Po prostu jest niebiańska. Należy jej słuchać z wyczuciem, bo nie wiadomo, co stanie się za sekundę, czy dwie. Taka niepewność jednak nie ma wpływu na całość płyty. Jest bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć idealnie.

Lost In Thought swoim debiutem ugruntowali swoją pozycję na progresywnej scenie, dając niezłe show. Przyznam, że „Awake” i „Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory” bledną przy tym wydawnictwie. Nie spodziewałam się, że młodzież też potrafi zagrać na wysokim poziomie, w dzisiejszych czasach – czasach internetu i portali społecznościowych. Cóż, nie pozostaje nic innego jak obcować z tym krążkiem, wsłuchując się w każdy jego szczegół i smakować ten progresywny metal dobitnie, z myślą, że za chwilę stanie się coś bardziej efekciarskiego i nieziemsko brzmiącego. Polecam wszystkim fanom prog metalu, którzy cenią twórczość Dream Theater i są gotowi na nowe wyzwania. Nikt nie pożałuje, możecie być tego pewni. Polecam w 100 %!!!

9,5/10

Marta Misiak

Dodaj komentarz