1. I Don’t
2. Mów Do Mnie
3. Miasto Tonie
4. Porzucone
5. Faith-healer
6. Ciało Na Pół
7. Nieważne
8. 45
9. Sny Moje
10. Stop Wojnie
Rok wydania: 2018
Wydawca: Music and More Records
http://www.lorienband.pl
Literatura J. R. R. Tolkiena od bardzo dawna inspiruje muzyków różnych
gatunków. Dzięki niej mamy grupę Mordor, utwór „Góra przeznaczenia”, a
także zespół Lorien (w języku elfów „Kraina snów”), założony w 1995 roku
jako jeden z reprezentantów rocka gotyckiego. W ciągu 10 lat
działalności oprócz demo wydał dwa albumy, po czym zawiesił działalność.
Na szczęście tworzący go ludzie nie przestali muzykować: gitarzysta
Piotr Kazała udzielał się w projekcie A Może Kwiatki Wyrosną, zaś
wokalistka Inga Habiba przez kilka lat udzielała się w legendarnym One
Milion Bulgarians, jak również odważnie kroczy ścieżkami muzyki
orientalnej i ormiańskiej między innymi w zespole HabiArJAn. Lorien
obudziło się ponownie w 2013 roku, by po pięciu latach wydać nowy album.
Skład zespołu w chwili obecnej stanowią: za mikrofonem Inga Habiba, na
gitarze Piotr Kazała, Rafał Głogowski za perkusją i Dariusz Goc na
gitarze basowej. Trzy lata temu do zespołu dołączył ponadto Krzysztof
Szmytke, który zbogacił jego brzmienie o lirę korbową i skrzypce.
Zanim przejdę do muzyki, muszę wspomnieć słówko o okładce albumu,
ponieważ stanowi ona całość z zawartymi na krążku dźwiękami. Przede
wszystkim szacunek dla zespołu za wybór obrazów autorstwa Arkadiusza
Szymczaka „Ariusa”. W dzisiejszym świecie cyfryzacji i grafiki
komputerowej nie stosuje się już praktycznie takich technik, by realny
olejny obraz zamieścić na okładce koperty płyty. Tak naprawdę dzięki tej
właśnie okładce (wizerunku mężczyzny kroczącego z ogromnym kluczem w
stronę poszarpanego drzewa) zwróciłem uwagę na ten album. Piorunujące
wrażenie robi także obraz „Bezrobotna śmierć”, który ukazuje się po
otwarciu skrzydełek koperty. Krążek zaś ozdobiony został fragmentem
obrazu „Sen”. Nie może być chyba piękniejszych obrazów, niż te
ilustrujące różne strony snu. Zachęcony dbałością o bardzo wysoki poziom
artystyczny zewnętrznego wizerunku płyty postanawiam włożyć „Księżycowe
dziecko” do odtwarzacza.
„Moje sny” startują od anglojęzycznego „I don’t”. Dość niespokojny
klimat od niemal pierwszej sekundy hipnotyzuje słuchacza. Transowy rytm
basu współgra z różnymi smaczkami gitary i smyczka. Nie jest to typowy
gotyk, lecz czuć klimat zimnej fali. Głos Ingi kojarzy mi się trochę z
mrocznymi odcieniami grupy Shakespear’s sisters. Z czasem do głosu
dochodzi lira korbowa. Już wiem, że pozostałe kompozycje będą co
najmniej dobre, ponieważ w tych kilkunastu sekundach słychać, iż
Krzysztof ma wprawne palce do liry i doskonale wie, jak jej używać. Sam
utwór nie należy do klasycznych openerów, które zazwyczaj rozpędzają
album, jednak jest w nim coś klimatycznego.
Drugim snem jest „Mów do mnie”. Rozpoczyna się nieco arabskimi
klimatami, jednak chwilę później pojawia się gitara. Inga troszkę brzmi
tu jak dojrzała wersja Medeah z Artrosis – ma kawał głosu i jest go
świadoma. Klimatem numer przypomina trochę orientalny „Errol” Wilków.
Ciekawie brzmią także różnego rodzaju sample, wplecione gdzieś w tle,
które dodają kawałkowi niesamowitości.
Trójką jest jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. „Miasto tonie” z
początku można łatwo pomylić z dokonaniami folkowej Dikandy. I nie mam
tu na myśli tylko świetnego rozpoczęcia w postaci skrzypiec i
arabsko-bałkańskiego klimatu, ale i też z żywiołem, jaki Dikanda
prezentuje na scenie. W przypadku Lorien tym żywiołem jest gitara –
mocna i pełna grozy. Znów możemy przekonać się o niesamowitych
możliwościach wokalnych Ingi. Warta uwagi jest tu sekcja rytmiczna:
połamana gra perkusji i podbijający ją bas. W refrenie jedynie brakuje
mi męskiego „derwiszowego” chórku, który dodałby temu numerowi nieco
mocy. Coś czuję, że na koncertach końcówka numeru może być znacznie
wydłużona, bo daje ona możliwości skrzypcowym popisom Krzysztofowi
Szmytke.
Kolejnym dobrym numerem jest „Porzucone”. Znów lira korbowa na początku i
ciekawa gra gitary (sprawdźcie turecką kapelę Seksendort). Sam utwór
jakby wyjęty z repertuaru Renaty Przemyk i gdyby zaprosić ją do
gościnnego udziału, niewątpliwie byłby to rockowy hit roku. Uwagę zwraca
również ważki tekst, zbyt dobry, by zginąć gdzieś w radiu pomiędzy
„wąsatymi” piosenkami, szmalcem, mydłem i powidłem. Tymczasem Inga znów
daje popis swych umiejętności wokalnych, a wtórują jej skrzypce i znów
dobra gitara. Wyborne.
Na płycie są jeszcze dwa utwory języku angielskim. Pierwszy z nich to
„Faith-healer”. To znów mrok, czerń, niepokój. Całą robotę robi tu
bardzo dobrze nadający rytm perkusji i bas. W tle przeszywająco niemal
miauczy lira korbowa. Klimatem gdzieś blisko starego,
„nocno-patrolowego” Maanamu, ale i klasycznego Moonlightu. Niespokojnie,
ale dzięki temu pięknie. Ciarki pojawiają się dopiero na końcu tej
czarnej kompozycji, gdzie zdublowany głos wokalistki nadaje jej jeszcze
bardziej bliskowschodniego klimatu.
„Ciało na pół” z kolei mogłoby być utworem singlowym i prawdziwym
przebojem gdyby w eterze królowała naprawdę wartościowa muzyka. Ten
numer powinien zostać dostrzeżony, składa się bowiem z samych zalet. Ma
świetny bas. Ma chwytający refren, który można nucić bez końca. Warto
się również wsłuchać w tło. Ależ tam się ładnie dzieje! Od popisów na
perkusji, przez chórki wokalistki, aż po lirę korbową, która podbija
linię melodyczną. Numer krótki, ale pełen treści. Niszowy hit!
„Nieważne” rozpoczyna gitara basowa, a za chwilę dołączają pozostali
muzycy ze skrzypcami na czele. Czerń utworu znów powoduje gęsią skórkę.
Męski chórek w refrenie kojarzy mi się trochę z Markiem Jackowskim, co
oznacza tylko to, że polska muzyka rockowa na godnych następców.
Frapująco brzmią sample wplecione w tło. Niezwykle interesująco robi się
poza tym w drugiej części numeru. Już dawno nie zostałem tak
zahipnotyzowany przez żaden polski zespół. Jeszcze raz końcówka należy
do bliskowschodnich klimatów. Ale za to jakże pięknych! Nic tu dodać, a
tych wokaliz trzeba słuchać z szacunkiem.
Jeszcze jednym numerem w języku angielskim jest „45”, chyba najbardziej
„metalowy” numer na albumie. Choć nie jest to metal, do jakiego zwykle
jest się przyzwyczajonym. Gdzieś tam w tym kawałku słychać chłód nowej
fali. Słychać też dobrą chemię pomiędzy muzykami, którzy bardzo dobrze
się wzajemnie uzupełniają. I tak mamy tu interesującą grę na perkusji,
czytelne strzały z basu oraz wokalizy, których nie powstydziłaby się
Nina Hagen.
Co przynosi tytułowy utwór „Sny moje”? To jeszcze jedna znakomita
kompozycja i znów świetny, niełatwy i prawdziwy tekst. Muzyka
przepełniona mrokiem, gdzieś w tle znajoma lira korbowa, a także
zasługująca na uznanie rzetelna praca Rafała na perkusji. Ten numer pod
względem melodii i klimatu ma chyba najbliżej do Closterkellera. Na całe
szczęście Inga nie kopiuje jednak Anji (na czym wiele „młodych
gotyckich kapel” już dawno poległo), bo sama ma świetny warsztat i
własny styl śpiewania. Przekonać się można o tym pod koniec utworu,
kiedy to funduje nam ona „jazdę” z dołu do góry bez żadnej krzywej linii
w głosie. Po czymś tak mocnym można tylko powiedzieć: brawo! i zacząć
klaskać. Ale zaraz, zaraz, został jeszcze jeden numer.
To antywojenny song „Stop wojnie”. Ciężka gitara połączona ze świetnym
basem i buntowniczym, odważnym tekstem naprawdę robi wrażenie. Wokal
nieco „amatorski”, ale nie obniża wartości tej ciekawej, rockowej,
mocnej kompozycji.
Z nieukrywaną ciekawością zajrzałem w głąb tajemniczego sennego drzewa i
muszę przyznać, że to, co tam znalazłem nie jest łatwe w odbiorze. Nie
jest oczywiste. Podobnie jak sny, które dopiero odpowiednio
zinterpretowane stają się jasne i przejrzyste. „Moje sny” to nie jest
płyta, która „wchodzi” za pierwszym razem. Trzeba jej kilkukrotnie
posłuchać. Zawiera bowiem dźwięki na swój sposób niespokojne, ale
piękne, przerażające, ale i mądre, nietuzinkowe, a przez to fantazyjne.
Operuje na pozór nieprzystającym do muzyki rockowej instrumentarium
(lira korbowa, skrzypce), ale to wyobraźnia używających ich muzyków
pozwala im znaleźć w tym wszystkim odpowiednie miejsce. Z czystym
sumieniem można powiedzieć, że Lorien A.D. 2018 to nowy, oryginalny i
niepowtarzalny wymiar rocka gotyckiego w Polsce.
8,5/10
Mariusz Fabin