LIZARD – 2016 – Trochę żółci trochę więcej bieli

LIZARD - 2016 - Trochę żółci trochę więcej bieli

1. Trochę żółci, trochę więcej bieli (37:00)
a. Pejzaż z brunatnym horyzontem #1 (3:03)
b. Pejzaż z brunatnym horyzontem #2 (3:26)
c. Dychotomia serca i głowy (6:25)
i Trwoga i delikatny przebłysk samokontroli cz 1 ** (2:05)
ii Ziemniak umiera sam? Nigdy! (1:02)
iii Trwoga i delikatny przebłysk samokontroli cz. 2 * (3:18)
d. Bez litości i difenbachia okrucieństwa (7:92)
i Zdradzeni o świcie, czyli szepty oraz spora dawka jaszczurzego uderzenia cz. 1 (3:46)
ii Podobno ptaków w lesie coraz mniej ** (3:24)
iii Zdradzeni o świcie, czyli szepty oraz spora dawka jaszczurzego uderzenia cz. 2 (1:21)
e. O słowach co z książek do głowy a z głowy do serca płynęły (11:07)
i Dziwaczne taktowanie przerwane niespodziewanym nadejściem chwili relaksu (4:54)
ii Raz w pewnym mieście gdzieś cz. 1 (4:18)
iii Rozdział trzeci (udanie wtrącony fragment całości) (1:55)
iiii Raz w pewnym mieście gdzieś cz. 2 (1:43)
F. Pejzaż z brunatnym horyzontem #3 (2:38)

Rok wydania: 2016
Wydawca: Magazyn Lizard
http://lizard-band.com/


Czy jaszczurka potrafi połknąć jaszczurkę? Można założyć, że tak. W ostatnim numerze „Lizarda” (kwartalnika muzycznego ukierunkowanego na rock progresywny), można było znaleźć Lizarda trochę mniejszego rozmiaru, a mianowicie najnowszą płytę zasłużonej bielskiej progresywnej formacji dowodzonej przez Damiana Bydlińskiego.

Płyta „Trochę żółci trochę więcej bieli”, jak sugeruje podtytuł („Płyta poprzedzająca”), jest tak naprawdę materiałem mającym za zadanie osłodzić fanom czas oczekiwania, pomiędzy wydaną w 2013 roku płytą „Master& M”, a nowym materiałem, który powinien ujrzeć światło dzienne w niedalekiej przyszłości. I trzeba przyznać, że w takiej roli sprawdza się – kto wie, czy nie lepiej, od wydanej w podobnym założeniu, płytki Stevena Wilsona „4 ½”? Tak się złożyło, że obydwa albumy płyty mają ze sobą trochę więcej wspólnego niż ich założony charakter -„płyty poprzedzającej”. Oba wydawnictwa trwają w przybliżeniu 37 minut. Obie płyty obok premierowego materiału zawierają zmienioną wersję wcześniejszej kompozycji.

Zespół w taki sposób, w krótkich słowach skomentował ten materiał: „w jeden krótki wieczór uchwyciliśmy pewną twórczą chwilę, której charakter być może już nigdy nie powróci na żadnej naszej następnej płycie – to tylko trochę letnio- jesiennej muzycznej żółci z domieszką równie muzycznej bieli…”.

W rzeczy samej, warto było uchwycić tą krótką chwilę i zamienić w dźwięki. Klimat tych dźwięków jest naprawdę niezwykły. Przestrzenne brzmienie instrumentów perkusyjnych i subtelne murmurando odsłaniają nam „Pejzaż z brunatnym horyzontem”. Już na wstępie oczarowuje nas jazzowy dźwięk trąbki, na której gościnnie zagrał Bartosz Dąbrowski. Potem wchodzi niepozbawiony charakterystycznego patosu wokal Damiana Bydlińskiego, którego raczej nie można pomylić z żadnym innym. Przepraszam bardzo, jednak można. Artysta który śpiewał w podobny sposób, niestety nie śpiewa już od stycznia 2004 roku. Był nim oczywiście Czesław Niemen. Potem atmosfera staje sie bardziej podniosła, chóry w tle i brzmienie klawiszy nadają muzyce gospelowego charakteru. Bardzo szybko wymykamy sie jednak z kościoła, aby znaleźć się na dworze „Karmazynowego Królestwa”, królestwa jazz rocka i awangardy… Mariusz Szulakowski tnie na perkusji, niczym Pat Mastelotto. Jej rytm, wraz dźwiękiem saksofonu Marcina Żupańskiego, to w rzeczy samej prawdziwa „Dychotomia serca i głowy”. Trzeba przyznać, że podtytuły, poszczególnych rozimprowizowanych części utworów ( np.: „Trwoga i delikatny przebłysk samokontroli”, „Zdradzeni o świcie, czyli szepty oraz spora dawka jaszczurzego uderzenia”, „Dziwaczne taktowanie przerwane niespodziewanym nadejściem chwili relaksu”) świetnie oddają ich muzyczny charakter. Nic dodać nic ująć. Jednego, czego nie rozumiem, to jednominutowego muzycznego rozważania czy „Ziemniak umiera sam?” Podobno „nigdy!”:) . W drugiej części płyty znajdziemy wspomnianą, nowo zaaranżowaną wersję starszej kompozycji, pochodzącej z debiutanckiej płyty Lizarda) „Raz w pewnym mieście gdzieś”, to fragmenty dobrze znanej i tak lubianej przez fanów „Autoportretu”. Album spina jakby klamrą muzyczny temat „Pejzaż z brunatnym horyzontem”, który rozpoczynał tą płytę.

Wszystko zaczyna się jakby od początku, można więc zacząć słuchać od początku. Można! Wielokrotnie. Z ogromną przyjemnością.

8,5/10

Marek Toma

Dodaj komentarz