LIONE/CONTI – 2018 – Lione/Conti

LIONE/CONTI - 2018 - Lione/Conti

01. Ascension
02. Outcome
03. You’re Falling
04. Somebody Else
05. Misbeliever
06. Destruction Show
07. Glories
08. Truth
09. Gravity
10. Crosswinds

Rok wydania: 2018
Wydawca: Frontiers
https://www.facebook.com/LioneConti/


Trochę z rezerwą i nieufnością podchodzę do frontiersowych projektów. Wydają się rozplanowane do ostatniego szczegółu i obliczone pod konkretny biznes-plan. Czas pokazał że niektóre z tych formuł na początku chwytliwe później się wyczerpały. Co zrobić jednak, kiedy w grę wchodzą nowe nazwiska? Tym razem mowa o konglomeracie wokalistów dwóch wcieleń RHAPSODY, oraz gitarzysty DGM. Płyta LIONE/CONTI wydaje się jeszcze bardziej interesująca w kontekście odejścia Fabia z grupy dowodzonej przez Alexa Staropoli i pożegnalnej trasy w składzie Lurilli, Lione. I może roztrząsałbym wszystkie za i przeciw do samej premiery, gdyby nie fakt, że zaprezentowane single były po prostu wyśmienite.

Jeśli znajoma jest wam producencka i kompozytorska praca Simone Mularoniego, możecie mieć pewne wyobrażenie co do muzycznej zawartości krążka. Nie będziecie zawiedzeni. Może i materiał zawarty na płycie jest jeszcze bardziej melodyjny niż DGM, może nieco łagodniejszy, ale w dalszym ciągu mamy do czynienia z nieprawdopodobną pasją wypływającą z każdego dźwięku gitar czy klawiszy. A wokalnie, jest wyśmienicie. Formuła jest niezmienna. W większości kawałków zastosowano wokalne duety, ale też każdy z wokalistów otrzymał po dwa utwory na wyłączność.

Doskonale się tego słucha, bo repertuar jest nieco odmienny od tego czym panowie zajmują się na co dzień. Mam na myśli bardziej progpowerowe tło niż symfoniczna kanwa, z której słynie RHAPSODY. Zmiany w kolejnych wersach również sprawdzają się doskonale. Serce rośnie kiedy słucha się tych melodii. Słychać w nich pasję której brakowało mi na przykład w ostatnim VISION DIVINE. Na płycie nie ma słabego kawałka, nie ma wypełniacza, od pierwszej do ostatniej nuty utrzymuje się napięcie, a kiedy wybrzmiewa ostatni dźwięk nie chce się wierzyć że trzy kwadranse przeminęły tak szybko. Jedyne wyjście to ponowne odtworzenie zawartości. Utwory są na tyle wyrównane, że jedyna przewaga ulubionych kawałków singlowych polega na tym że słuchało się ich wcześniej i dłużej je znamy. Tymczasem kolejne z utworów mają podobny potencjał melodyjny i równie szybko zapadają w pamięć.

I podsumowując, owszem – można mieć za złe pobudki, ale jeśli produkt końcowy jest tak zaskakująco dobry, to dlaczego nie? Fani RHAPSODY (któregokolwiek) oraz DGM mogą brać ten album w ciemno.

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz