01. Cleansed By Fire
a) Convert The Pagans Pt. 1
b) The Inquisition (instrumental)
c) Convert The Pagans Pt. 2
02. Scapegoat
03. The Devil’s Bride
04. Lament
05. Oremus (instrumental)
06. Witches’ Judge
07. Eye For An Eye
08. Afterglow
09. Straight To Hell (orchestra version)
10. One More Time (orchestra version)
Rok wydania: 2013
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.rage-on.de/lmo.html
Grupa Rage, bratając się niegdyś z Praska Orkiestrą Symfoniczną
stworzyła coś niezwykłego jak na swoje czasy. Album „Ligua Mortis”,
czyli przeróbki swoich heavy/speed metalowych kawałków na kanwę
symfonicznych hymnów zrobiły spore zamieszanie na scenie. Co ciekawe
było to inne podejście niż to które wkradało się już od lat w granice
power metalu. Rage zrobili swój materiał właściwie z niewielkimi
dodatkami rockowego instrumentarium. Tutaj pierwsze skrzypce, (że się
tak wyrażę) grała orkiestra. Następnie grupa nagrała kapitalną płytę
metalową, by patent z orkiestrą powtórzyć z premierowym materiałem na
płycie „XIII”. I ta pozycja spotkała się z nieprawdopodobnie dobrym
przyjęciem. A sam zespół zaczął nagrywać płyty stricte metalowe na
zmianę z symfonicznymi. Dość nieoczekiwanie zresztą zmieniając
radykalnie, skład. Ten moment jest o tyle istotny dla obecnego oblicza
zespołu, że na albumie „Ghosts”, po raz pierwszy zagościł białoruski
gitarzysta i jak się okazało wszechstronnie uzdolniony kompozytor –
Victor Smolski.
Kilkanaście kolejnych lat pozwolę sobie pominąć skrótem myślowym. I
zatrzymać się ponownie w roku bieżącym, kiedy to muzycy Rage zdecydowali
się na krok dość zaskakujący jeśli brać pod uwagę ich dotychczasowy
dorobek. Pod szyldem Rage postanowili grać jedynie materiał metalowy,
natomiast działalność symfoniczną firmować szyldem Lingua Mortis
Orchestra. Pierwszy owoc takiego podejścia to płyta „LMO”, która jest
albumem konceptualnym, a historia napisana przez Petera Wagnera bazuje
na prawdziwych wydarzeniach i traktuje o polowaniach na czarownice.
Ale czy ten album różni się na tyle od poprzednich płyt Rage z
orkiestrą, aby tłumaczyło to zaistniałe zmiany? Otóż i tak i nie. Zespół
właściwie w swoich utworach prezentuje i tym razem ciekawe połączenie
orkiestry i metalowego instrumentarium. Jednakże faktycznie płyta jest
bardziej sugestywna, plastyczna, że się tak wyrażę. Tak opowiadana
historia, jak i ilustrujące ja dźwięki są wyraziste i całość jawi się
nam raczej (a w moim przypadku po raz pierwszy w historii grupy Rage)
jako rock/metal opera. Oczywiście występujący za mikrofonem goście
sprawiają że w kwestii wokaliz jest bardziej kolorowo. Mamy tu bowiem
czworo wokalistów. Oprócz Wagnera, pojawia się gościnnie Henning Basse, a
role wokalistek przejęły dysponujące rożną forma interpretacji Dana
Harnge i Jeannette Marchewka. Mamy zatem do czynienia z operowym
sopranem, oraz normalnym kobiecym głosem. Całość bardzo fajnie pasuje do
zamysłu i składa się w monolityczny obraz LMO jako nowego zespołu na
scenie symfonicznego metalu. Co bardzo ważne w całej pogoni za
pompatyczną i wielką produkcją (zatrudniono w trakcie nagrań aż dwie
orkiestry) nie zatracono uroku pojedynczej kompozycji. Każdy kawałek – a
jakże – jest doskonałym elementem układanki, konceptu, ale bez problemu
może egzystować w świadomości słuchacza indywidualnie. Tak melodie jak i
kolejne partie solowe sprawiają, że kawałki zawarte na LMO potrafią
zapadać w pamięć i można je powycinać z kontekstu bez szkody dla
kompozycji.
Sami artyści w wywiadach przyznają się, że takim właśnie kierunkiem
chcieli podążać. Oczywiste zatem wydaja się skojarzenia z Avantasia,
pompatycznymi uderzeniami pianin w stylu Savatage, ale i słuchacze
progresywnych rock oper, wystawianych choćby w naszym Teatrze Śląskim
znajdą tutaj coś dla siebie (polecam utwór 'Lament’). Może i trochę
niezręcznie porównywać działalność Rage do grupy, która powstała po
pierwszych płytach Rage z Lingua Mortis Orchestra, ale zmiana podejście
na kierunek metal opery jest dość sugestywny. Właściwie to samo
porównanie to jedynie podobieństwo konstrukcyjne, przez lata w swoich
symfonicznych utworach Rage wyrobili sobie styl i to zarówno fragmentów
wyraźnie orkiestralnych, jak i typowo metalowych, ostrych patentów.
Niby LMO nie jest szokującą odmianą, ot nieco coś więcej niż kolejny
bardzo dobry album symfoniczny w dorobku grupy. Ale cały metalowy świat
na pewno zwróci na niego uwagę, dzięki zmianie szyldu. Strategicznie,
posunięcie słuszne. A płyta bardzo udana… Bardzo.
8,5/10
Piotr Spyra