LILLA VENEDA – 2018 – Lilla Veneda

LILLA VENEDA - 2018 - Lilla Veneda

01. Divination
02. Invaders Demeanor
03. The Witch and the Dead
04. Serpents Bane
05. Trickster
06. Stabat Lilla Dolorosa
07. Wheels of Misfortune
08. Entropy Blaze
09. Martyranny
10. Chmury (bonus)

Rok wydania: 2018
Wydawca: Via Nocturna
https://www.facebook.com/pages/LILLA-VENEDA/


Wyczekując drugiego albumu LILLA VENEDA odczuwałem niezaspokojoną ciekawość połączoną z rosnącym zniecierpliwieniem. Atmosferę w znaczący sposób podgrzały dwa przedpremierowo udostępnione kawałki (mowa o „Entropy Blaze” oraz „The Witch and the Dead”). Te nie tylko napawały optymizmem, ale też sprawiły, że stałem się dziwnie spokojny o zawartość nowego krążka. Teraz też mogę śmiało stwierdzić, że premierowy materiał przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Zanim jednak rozpocznę właściwą autopsję nowego dzieła LILLA VENEDA, kilka słów gwoli wyjaśnienia… Grupa pochodzi ze stolicy Dolnego Śląska, Wrocławia. Początki działalności zespołu sięgają 2008, kiedy to panowie postanowili rozpocząć swoją muzyczną misję. Pierwszym owocem ich pracy była wydana w 2010 roku EPka, natomiast dwa lata później ukazał się pełnowymiarowy album studyjny zatytułowany „Diagnosis” (nasza recenzja tutaj tutaj). Następnie zapanowała sześcioletnia cisza wydawnicza, którą co pewien czas przerywano jedynie okazjonalnymi występami na żywo. Co prawda od dłuższego czasu pojawiały się pogłoski, że nowy materiał znajduje się w fazie twórczego zaawansowania, ale tak naprawdę jakoś niewiele się działo. Na całe szczęście składane deklaracje nie okazały się czczym gadaniem, pustymi słowami. Zapowiedzi zespołu zostały przekute na rzeczywiste działania – a mi przyszło się o tym przekonać już nieco na tydzień przed premierą!

Wydawnictwo już przy pierwszym kontakcie zachęca oraz intryguje atmosferyczną okładką utrzymaną w turpistycznym stylu, gdzie śmierć przeplata się z kobiecym pięknem. Trupia panna oczarowuje niczym niezmąconym spokojem, tajemniczą powagą. I mimo iż jej ciało połowicznie stało się obumarłe, nie jest ona tym faktem w ogóle poruszona. Tematyczną kontynuację frontowej grafiki stanowią atmosferyczne obrazy wnętrza bookletu. Można je uznać jako dopełnienie całościowego konceptu fascynacji śmiercią i to w dość dosadny sposób. Uzupełnienie graficznego mroku stanowią klimatyczne teksty, bogato inspirowane twórczością Juliusza Słowackiego (zresztą sama nazwa zespołu to nic innego jak tytuł jednej z tragedii tegoż autora). Stąd też w utworach przewijają się liczne cytaty literackie (i to w ojczystej mowie, co może budzić naturalne skojarzenia wobec ostatnich dokonań DEVILISH IMPRESSIONS), natomiast przy okazji bonusowej kompozycji „Chmury” warstwa liryczna w całości wykorzystuje tekst tegoż poety. Prawdopodobnie właśnie ten aspekt zainteresuje sympatyków rodzimej literatury. W tym miejscu warto też zwrócić uwagę na fakt, iż „Lilla Veneda” to album o charakterze konceptualnym. Wydawnictwo, którego każda składowa jest istotna pracując na całościowy efekt, a ten jest imponujący i to w zasadzie pod każdym względem. Czuć, że w ten album włożono nie tylko dużo pracy, ale też serca i to czyni go wyjątkowym, atmosferycznie wiarygodnym.

Przede wszystkim potwierdza to sama muzyka i jej charakter. Chłopakom udało się stworzyć rzecz wyjątkową, która nie tylko przykuwa uwagę, ale też budzi uznanie. Nowy materiał oprócz profesjonalnej, nieskazitelnej produkcji oraz rasowego, a przy tym selektywnego brzemienia jest wyrazem ogromnego progresu jaki dokonał się od czasu wydania poprzedniej płyty. I nie mam tu na myśli, że „Diagnosis” był w jakimkolwiek stopniu zniedołężniały – nic z tych rzeczy. Chodzi głównie o to, że na „Lilla Veneda” wszystko poszło o krok do przodu, osiągnięto wyższy poziom, zarówno w kwestii produkcyjnej, jak również kompozytorsko – twórczej. Utwory są wyważone, a wykorzystane w nich pomysły dojrzałe i wyraziste. Zespół oczywiście nadal pławi się atmosferycznych formach black/death metalu, ale całość zyskała nową jakość. Mimo wręcz laboratoryjnej dbałości o detale, muzyka nie traci na sile – kompozycje są intensywne, dźwiękowo urozmaicone. Bez natarczywości i z umiarem, zespół stosuje klimatyczne ornamentacje klawiszowe, co w pewnych momentach może budzić skojarzenia z formacją TIAMAT (z czasów „The Astral Sleep”/„Clouds”). W obu przypadkach panuje podobny mrok, grobowa aura. Mimo namacalnych naleciałości z przeszłości, Wrocławianie nie stronią od nowszych rozwiązań. Na to ma wpływ m.in. charakter niektórych kompozycji, gdzie daje się wyczuć – mniej lub bardziej świadome – zafascynowanie nowszymi trendami. Chociażby przy okazji „The Witch and the Dead” nasuwają się pewne skojarzenia wobec SLIPKNOT, choć jak mówię, nie jest to bezpośrednie podobieństwo – chodzi o zbliżony groove. Oprócz tego panowie starają się możliwie jak najbardziej różnicować swoje kompozycje (szczególnie pod względem instrumentalnym) i robią to z odpowiednim wyczuciem. Stąd oprócz głównych motywów przewodnich nie brakuje pobocznych wątków, których obecność nadaje całości dodatkowych kolorów zwiększając ogólne urozmaicenie. Instrumentalnie i wykonawczo nie ma się do czego przyczepić; nie ma tu przypadkowych dźwięków. Charakteru oraz klimatu dodają muzyce zadziorne wokale i w tej materii szczególnie dobre wrażenie robią głębokie growle, które od czasu do czasu pojawiają się w różnych miejscach – wówczas kompozycje zwiększają swój ciężar. Jeżeli chodzi o intensywność wydawnictwa, „Lilla Veneda” jest w głównej mierze materiałem aktywnym, gdzie metalowy ogień raczej nie przygasa. Stąd nie brakuje szybkości, gęstości oraz podkręconych obrotów (czasem nawet o „metal’n’rollowym” wydźwięku w czym utwierdza np. „Trickster” i jego przewodni motyw instrumentalny). Żywiołowe zawieruchy szczególnie zyskują na wartości w połączeniu z melodyjnymi motywami i to ma miejsce chociażby przy okazji „Serpents Bane”, a dokładniej opętańczego fragmentu pod koniec utworu. Takich smaczków nie brakuje, a panowie nie ograniczają się wyłącznie do niezbędnego minimum; w ich kompozycjach występuje element zaskoczenia. To wszystko razem sprawia, że słuchacz obcuje z wydawnictwem ciekawym, twórczo zaawansowanym – w tego typu przypadkach poświęcenie czasu jest w pełni uzasadnione.

Podsumowując, „Lilla Veneda” to album nie tylko udany, ale także ciekawy, pomysłowy i profesjonalnie wyprodukowany. Materiał szybko zaskarbił sobie moje uznanie i uplasował się w ścisłej czołówce wydawniczej (krajowego podwórka) zajmując zasłużone miejsce obok ostatnich dokonań NORTHERN PLAGUE i DEVILISH IMPRESSIONS. Wydawnictwa łączy wyjątkowość, dbałość o szczegóły, nienaganna realizacja, nietuzinkowy klimat i muzyka, która nie pozwala na obojętność. LILLA VENEDA pokazali klasę i mam nadzieję, że ten album szeroko otworzy grupie furtkę na świat. Czy tak się jednak stanie zależy od wielu czynników – grzechem byłoby to jednak zmarnotrawić. Jedno jest pewne, nowy oręż w postaci „Lilla Veneda” stanowi mocny argument by namieszać na metalowej scenie i to nie tylko w Polsce. Na takie albumy warto czekać!

9/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz