01. Contours
02. Blade
03. Land Of Sirius
04. Aurora Borealis
05. Sign Of You
06. Explosive Vest
07. Blindfold
08. Hill Of Remains
09. Dream Killer
10. Sadistic Behaviour
Rok wydania: 2017
Wydanie własne
https://www.facebook.com/Lifephobia/
Z Lifephobią po raz pierwszy zetknąłem się w 2016 roku kiedy grali w
moich rodzinnych Gliwicach dwa koncerty pod rząd w dwóch różnych
klubach, z czego oba już nie istnieją. Grupa od razu zwróciła moją
uwagę. Na żywo była wulkanem energii a do tego wyróżniała się spośród
innych zespołów, które występowały w tamtych dniach klasycznie
thrashowym, brudnym brzmieniem.
Jak już kiedyś wspominałem przy okazji recenzji grupy Murder Show, każdy
zespół, który preferuje oldschoolowo metalowy sound już na starcie ma u
mnie plusa. Czy jednak drugi album studyjny wrocławskiej grupy
przedstawia ją w identycznym świetle co koncerty? Cóż, mimo mojego
całego szacunku i sympatii do chłopaków muszę stwierdzić, że nie. Co
prawda została tu uchwycona esencja stylu grupy, ale niestety longplay
ma sporo wad, i to od nich zacznę. Przede wszystkim wokal. Tak słabo
ułożonych i wykonanych partii dawno nie słyszałem. Słuchając „All My
Life” ma się wrażenie, że śpiew nie płynie razem z muzyką, tylko gdzieś
obok. Słychać, że frontman grupy, Mariusz Bogacz, stara się ze
wszystkich sił, że zarówno przepona jak i płuca i gardło są wytężone na
maksa. Niestety nie wychodzi mu to. Zwłaszcza partie growlowane zostały
doszczętnie położone. Przy czystym śpiewie zdarzają się przebłyski, np. w
„Explosive Vest”, ale nawet w tych lepszych momentach wokal jest
zduszony pod gitarami. Być może muzycy uświadomili sobie, że linie
Mariusza nie brzmią zbyt dobrze i celowo utopili je w miksie? Również
brzmienie perkusji pozostawia nieco do życzenia, jednak znacznie mniej
niż wokal. Blachy są głuche, nie mają wydźwięku. Z drugiej strony taki, a
nie inny sound nadaje partiom garów garażowego charakteru. Byłoby to
niewątpliwą zaletą, gdyby grupa wykonywała grunge albo hardcore punk,
jednak w mocnym metalu mam co do tego mieszane uczucia.
Mimo tych niedociągnięć brzmieniowych i wykonawczych płyta Lifephobii ma
też kilka wyraźnych zalet. Przede wszystkim jeśli chodzi o gitary. Te
zostały dopieszczone w każdym calu. Leady Krzyśka Amanowicza są wyborne,
choć czasami aż nazbyt zlewają się z partiami rytmicznymi. Solówkarz
grupy najfajniej szaleje we wspomnianym „Explosive Vest”, który jest
chyba najlepszym i najbardziej wartościowym numerem na tej płycie. Jak
już powiedziałem, lider formacji ma tu swoje wokalne highlighty, a jeśli
dołożyć do tego mocarne wiosła i żywo napędzającą kawałek sekcję
rytmiczną, wychodzi świetna rzecz do grania na koncertach. Nawet z
nagrania wywołuje u mnie chęć do moshingu. Drugim numerem, który zwraca
uwagę jest „Hill Of Remains” z krótką, połamaną solówką basu na
początku, która przeradza się w unisono z gitarami. Jest to jeden z
moich ulubionych zabiegów, a tutaj został podany w wyśmienity sposób,
zatem kolejny plus. Skoro jesteśmy przy introdukcjach, to ta, która
rozpoczyna cały album i przechodzi w „Contours” jest nieco za długa.
Trochę nuży klepanie w kółko tych samych dźwięków. Natomiast sam utwór
jest kolejnym smakowitym kąskiem na „All My Life”. Wyróżniają się w nim
gitarowe harmonie i podniosłe solo. Z kolei w „Land Of Sirius”, gdyby
tylko zamiast tych felernych wrzasków Mariusz wykonał czyste partie,
wyszedłby iście stadionowy numer. Znowu pojawiają się harmonie gitarowe
idealnie korespondujące z futurystycznym tekstem. Szybki czad „Blade”
jest kolejnym przykładem na to jak wiele ten materiał traci przez takie a
nie inne wokale. Sam kawałek, gdyby zaśpiewał go Chuck Billy, śmiało
mógłby się znaleźć w repertuarze Testamentu.
Reasumując, ta płyta zdecydowanie nie prezentuje tego oblicza
Lifephobii, które pamiętam z tamtych koncertów. Przy następnym albumie
radziłbym Mariuszowi skupić się na czystym śpiewie (bo wychodzi mu on
zdecydowanie lepiej, przy czym trzymając się niskich rejestrów, bez
zbędnych prób wyjścia poza swoją skalę głosu, takich jak w „Dream
Killer”) lub zatrudnić odpowiedniego krzykacza, a samemu pozostać przy
gitarze rytmicznej. Kompozycje na „All My Life” same w sobie nie są złe.
Gdyby nagrać wokale jeszcze raz i dokonać remiksu albumu, ocena byłaby
znacznie wyższa. A tak daję piątkę na zachętę, bo słychać, że chłopakom
naprawdę zależy i że chcą się rozwijać.
5/10
Patryk Pawelec