LEASH EYE – 2025 – Destination 125

01.Some Like It Hot
02.Venom
03.Do or Die
04.Back to Hell
05.Big
06.A Trap
07.String Puller
8.Case Closed
9.The House of the Setting Sun

Rok wydania: 2025
Wydawca: Fonostrada Records


Trzy lata po bardzo udanej płycie „Busy Nights Hazy Days” ze swoim nowym dziełem powracają warszawscy brodacze, znani tu i ówdzie jako Leash Eye. Czołowi nadwiślańscy przedstawiciele stoner rocka – chociaż przypina im się też łatkę „southern metal” – prezentują szósty już album w swojej dyskografii. Nosi on tytuł „Destination 125” i jest przejawem żelaznej konsekwencji w podążaniu dawno obraną drogą. To zdecydowanie trasa szybkiego ruchu, najpewniej szeroka autostrada. Nieprzypadkowo trzymam się tu nomenklatury motoryzacyjnej. Wszak sami zainteresowani uparcie każą się określać mianem „Hard Truckin’ Rockers”, co zgodnie z zespołową tradycją znajduje też swoje odzwierciedlenie w szacie graficznej okładki płyty.

Chociaż nazwa zespołu zyskała rozpoznawalność medialną w roku 2012, gdy stołeczna ekipa dostąpiła zaszczytu otwierania polskiego koncertu Judas Priest, to jednak skojarzenia z odzianym w skóry i ćwieki Halfordem oraz jego heavy metalowymi kolegami są tutaj zupełnie nie na miejscu. Muzyka uprawiana przez Leash Eye – jak zresztą cały ten nurt zwany „stoner rockiem” – pozostaje pod wpływem innej brytyjskiej legendy rodem z Birmingham. Tak, mam oczywiście na myśli Black Sabbath. Praktycznie każda gitarowa fraza w twórczości naszych brodaczy to spłacanie długu zaciągniętego u Tony’ego Iommi’ego. I nie ma w tym absolutnie nic złego. Leworęczny bóg gitarowego riffu jest patronem wielu odmian ciężkiego grania i wspomniany „stoner” to tylko jedna z form tegoż dziedzictwa. Ta najbardziej oczywista i słyszalna natychmiastowo. Na zachodzie od lat kroczyli tą ścieżką między innymi Kyuss, Cathedral i Down. Bez wątpienia Leash Eye również podąża swą ciężarówką w tym kierunku.

Na „Destination 125” słyszalne są drobne różnice w stosunku do wcześniejszego krążka. Tym razem brzmienie nie jest aż tak dopieszczone. Większą surowość – a tym samym autentyczność – czuć zwłaszcza w partiach perkusji. Również dźwięk gitar bliższy jest specyfice klimatu koncertowego. Na próżno też szukać żeńskiego głosu w chórkach, co stanowiło niewątpliwy atut „Busy Nights Hazy Days”. Jedynym muzykiem wspomagającym jest obsługujący przeróżne instrumenty perkusyjne i tzw. „przeszkadzajki” realizator nagrań – Mikołaj Kiciak. Podstawowy skład zespołu prezentuje się identycznie jak na poprzedniej płycie –  Arkadiusz Gruszka na gitarze,  Marek Kowalski na basie, Marcin Bidziński za perkusją, Łukasz Podgórski przy mikrofonie i Piotr Sikora na klawiszach. Ten ostatni jest moim zdaniem przysłowiową wisienką na torcie. O ileż uboższa byłaby muzyka Leash Eye bez jego błyskotliwych partii na organach Hammonda.

Praktycznie od otwierającego całość dynamicznego „Some Like It Hot” aż do zamykającego płytę lekko bujającego „The House of the Setting Sun” dostajemy miłą dla ucha mieszankę wariacji na temat riffów Iommi’ego. Różnica polega na tym, że w Black Sabbath bardzo rzadko dochodził do głosu klawisz, tutaj natomiast wspomniana gra na Hammondzie stanowi kluczowy składnik kompozycyjny. No i oczywiście Łukasz Podgórski to nie Ozzy Osbourne. Wokalista w swej manierze bliższy jest śpiewakom blues-rockowym. W jego niskim głosie czuć więcej „piachu”. Jakieś inspiracje amerykańskim południem na pewno są tu słyszalne. W gronie numerów składających się na „Destination 125” warto jeszcze wyróżnić przebojowy „Do Or Die” i oparty na „kroczącym” motywie basu „Big” z całkiem nośnym refrenem. No i znowu to ogniste solo organowe. Prawdziwy majstersztyk.

Płytę wykreowano między listopadem 2024 a styczniem 2025 roku w warszawskim studio Sound Of Records pod czujnym okiem Mikołaja Kiciaka. Szatę graficzną przygotował Jarosław Ochendzan. Nawiązaniem do złotej epoki stoner-rockowego grania jest też czas trwania nowego albumu, który spełnia wymogi pojemności płyty winylowej. Jest więc krótko, konkretnie i na temat. Członkowie zespołu nie silą się na odkrywanie Ameryki. Jeśli już, to raczej zapraszają nas na wycieczkę do Bigmingham. Wsiadajmy zatem do ich masywnej ciężarówki. Pasy zapięte? No, to w drogę!

7/10

Michał Kass

Dodaj komentarz