LE COUP DU PARAPLUIE – 2010 – Philosophie, Bien-Etre and Crimes Passionels

LE COUP DU PARAPLUIE - 2010 - Philosophie, Bien-Etre and Crimes Passionels

1. Bend and break fast
2. La Traversee du Desert Eagle
3. Tha Assassination of Your Beliefs
4. Colonel Mustard with an AK 47 in the Library
5. Le Coup Dans la Bergerie
6. La Chasse u la Baleine
7. The Setup
8. Pourquoi Dieu n’est – il pas Albert Jacquard
9. 90% Ir + 10 % Pt + 0,28 mm3 Ricine
10. Bulgarian Umbrella

Rok wydania: 2010
Wydawca: Le Coup du Parapluie/Mandai Distribution
http://www.myspace.com/lecoupduparapluie


Belgię raczej trudno zaliczyć do światowej potęgi rocka, ale co jakiś czas pojawiają się tam ciekawe zjawiska. Takie jak na przykład Le Coup du Parapluie – zespół, który zaczerpnął nazwę od tytułu filmu mistrza francuskiej komedii (polski tytuł „Zabójczy parasol”) Gerarda Oury, reżysera przezabawnych dzieł „Wielka włóczęga” i „Gamoń”.

Muzyka tria nie jest wesołkowata, raczej równie odjechana jak filmowe kreacje Pierre Richarda, słynnego francuskiego aktora komediowego, który w „Zabójczym parasolu” zagrał główną rolę. Zresztą… proszę spojrzeć na sposób w jaki „ochrzcili” płytę oraz tytuły poszczególnych utworów. W zestawieniu z zawartością muzyczną pełnowymiarowego debiutu, nabieram coraz silniejszych podejrzeń, że panowie lubią bliższe kontakty z substancjami, o które niedawno rozgorzała prawdziwa burza w naszym pięknym kraju…

Recenzje tego albumu można znaleźć na portalach zajmujących się rockiem progresywnym, post – rockiem, muzyką niezależną, punkową… i paradoksalnie do każdego z nich „Philosophie…” pasuje. Wybaczcie, że nie będę wdawał się w analizy tekstów i tytułów, ale moja edukacja z języka francuskiego zaczęła i skończyła się w I semestrze klasy szóstej szkoły podstawowej, gdyż później pani z tego przedmiotu zaszła była w stan błogosławiony, a następcy/następczyni nie znaleziono i francuski w mojej szkole stał się passe…

Pod względem muzycznym te dziesięć kawałków brzmi jak połączenie King Crimson (z okresu „Red”), Sonic Youth, The Mars Volta, Fugazi i NoMeansNo. Jeszcze parę nazw można byłoby spokojnie dorzucić, ale myślę, że tyle starczy, by wyrobić sobie jakiś sensowny (?) obraz całości. Kilkadziesiąt minut kompletnego odlotu, pozornie poplątanie z pomieszaniem, ale jednak ten album intryguje, wciąga, choć bywa, że i chwilami drażni…

Z takim szyldem nie wróżę raczej kariery ogólnoświatowej (który zblazowany Angol lub Jankes zechce łamać sobie język na wymówieniu nazwy kapeli i tytułu płyty na radiowej antenie???), ale w alternatywnych kręgach Belgowie mogą szybko dorobić się statusu kapeli kultowej.

Rzecz dla miłośników zakręconych i niebanalnych dźwięków…

8/10

Robert Dłucik

Dodaj komentarz