LAURIE, HUGH – 2011 – Let Them Talk

LAURIE, HUGH - 2011 - Let Them Talk

1. St. James Infirmary
2. You Don’t Know My Mind
3. Six Cold Feet
4. Buddy Bolden’s Blues
5. Battle of Jericho
6. After Your’ve Gone
7. Swanee River
8. The Whale Has Swallowed Me
9. John Henry
10. Police Dog Blues
11. Tipitana
12. Winin’ Boy Blues
13. Theyr’re Red Hot
14. Baby, Please Make a Change
15. Let Them Talk

Rok wydania: 2011
Wydawca: Warner
http://hughlaurieblues.com


Prawdą jest że Hugh Laurie jest wszechstronnie uzdolnionym artystą. Moja uwagę zwrócił już jako komik. Jego sensacyjna powieść „Sprzedawca Broni” także przypadła mi do gustu. Nie ukrywam też, że „M.D. House” jest jedynym „serialem medycznym” jaki oglądałem namiętnie, fascynując się tak losami głównych bohaterów, jak i niemal kryminalnymi zagadkami diagnostycznymi dotyczącymi przypadłości pacjentów. Do tego w serialu niejednokrotnie pojawiały się sceny w których aktor grał na gitarze czy pianinie, oraz śpiewał.
Kiedy dowiedziałem się zatem, że ceniony przeze mnie aktor nagrywa płytę bluesową od razu byłem do przedsięwzięcia pozytywnie nastawiony.
Osłuchałem kilka nagrań na stronie artysty i napięcie nieco opadło, bowiem odkryłem, że nie jest to gitarowy blues, jaki lubię. Kiedy płyta się ukazała, sięgnąłem po nią może i bez wcześniejszej ekscytacji, ale jednak z pozytywnym nastawieniem.

Mamy tu do czynienia z typowo fortepianowym podejściem do grania bluesa. Klimat jaki unosi się nad albumem kojarzy mi się natomiast jednoznacznie z Nowoorleańskim jazzem (szczególnie w utworach gdzie pojawia się orkiestra dęta). W sekcji rytmicznej słychać raczej kontrabas, a jeśli chodzi o gitary sporo tu brzmień steel guitar (niejednokrotnie lekko rozstrojonych i brzęczących), do tego pojawia się wiele warstw chórów, czy też duetów wokalnych (obowiązkowo muszę wspomnieć o gościnnych występach Toma Jonesa i Irmy Thomas). Oczywiście sekcja dęta, z obowiązkowym saksofonem, wtóruje pianinom i podsyca klimat zadymionej sali bankietowej. Okazjonalnie pojawia się też akordeon.
Dość istotnym elementem albumu są wokalizy. Hugh Laurie z charakterystycznym dla siebie luzem, sprawia czasem wrażenie improwizowania, a nawet śpiewania „pod wpływem”, charakterystycznego dla bluesmanów.
Obok zabawnych imprezowych kawałków pojawiają się również spokojniejsze fragmenty śpiewane jedynie przy akompaniamencie fortepianu.
Album wyprodukowany jest z dużą pompą, i napakowany po brzegi energią.

Tej płyty nie sposób słuchać bez obowiązkowego atrybutu w postaci szklanki whiskey w dłoni! Przyznam, że nie jest to muzyka jaką darzę estymą. Wolę granie bardziej gitarowe. Ale ten album ma w sobie coś. Owszem jest tu nieco przekoloryzowanego luzu (choćby miniatura „They’re Red Hot”), ale chyba nikt nie oczekiwał poważnej płyty po (bądź co bądź) komiku.
Do dziś traktuję ten album raczej jako ciekawostkę i słucham go głównie podczas zakrapianych imprez. Nie widzę natomiast żadnych przeszkód by polecić płytę zarówno fanom aktora jak sympatykom bluesa. Zwolennicy gitarowego grania mogą być zawiedzeni – także… sięgnijcie po płytę na własną odpowiedzialność.
Przyznam – spodziewałem się, że będzie to nieco inny odcień bluesa. Niby się zawiodłem, ale słucham tej płyty z przyjemnością, to niemal godzina luzu i czystej rozrywki.

Piotr Spyra


Dodaj komentarz