LARS BECH PILGAARD – 2024 – Folklὅrica

01.Savn
02.K
03.Ek Kveὅ
04.La Luz
05.Dancers
06.Varia
07.Dwellings
08.Ancestralism
09.11⁰11’N 4⁰17’W
10.Source of life
11.Land of Fire, Winds of Smoke

Rok wydania: 2024
Wydawca: Momeatdad Records


Tradycja uzyskiwania dźwięku jest prawdopodobnie tak samo stara, jak długa jest historia ludzkości na planecie Ziemia.  Już człowiek pierwotny odkrył, że nierównomierne uderzanie maczugą o skałę może generować różne tony. Na drodze ewolucji nasi praprzodkowie uczyli się coraz bardziej wyrafinowanych metod wydobywania dźwięków i konstruowali instrumenty muzyczne, za pomocą których mogli wyrażać swoje emocje.

Na przestrzeni dziejów proces ten przybierał na sile. Punktem przełomowym było wynalezienie zapisu nutowego. Dzięki niemu wiele wybitnych dzieł kompozytorskich przetrwało do dzisiaj. U progu dwudziestego wieku pojawiły się pierwsze urządzenia zdolne do rejestracji dźwięku i utrwalaniu go dla potomności. To z kolei sprawiło, że pojawiły się nowe gatunki muzyczne, w przypadku których pięciolinia przestała mieć znaczenie. Na przełomie XX i XXI wieku mieszanie stylów muzycznych stało się już powszechne. Eklektyzm to w tej chwili podstawa popkultury. I do niedawna wydawało się, że w miksowaniu gatunków osiągnięto już wszystko, co było możliwe. Tymczasem nic podobnego. Oto bowiem pojawia się brzmienie, które sam twórca określa mianem „ambient folk”. I cała przywołana powyżej historia rozwoju muzyki wraca właśnie do poziomu zero. Tylko zamiast maczugi artysta posługuje się komputerem.

Cóż to zatem jest ten cały „ambient folk”? Interpretacji jest wiele. Powiedzmy, że muzyka tła. Albo podkład dla kontemplacji. Powrót do natury i wyparcie osiągnięć klasycznego komponowania. W przypadku płyty „Folklὅrica” określiłbym go natomiast jako brutalny gwałt dla uszu. Ścieżkę dźwiękową dla narkomana w ostatnim stadium uzależnienia. Zlepek przypadkowych tonów, z których kompletnie nic nie wynika. Kiedyś takie granie określało się mianem „rzępolenia”. Zresztą nie wiem – może wieloletnie obcowanie z różnymi ambitnymi odmianami współczesnej muzyki stępiło moją wrażliwość na pierwotne dźwięki?  Pewnie tak. Ale chyba jednak pozostanę już w swojej strefie komfortu.

Mieszkający w Kopenhadze Lars Bech Pilgaard specjalizuje się w nowatorskim podejściu do grania folku. Bez wątpienia jest artystą na wskroś awangardowym. Nie miałem dotąd styczności z jego wcześniejszymi produkcjami i raczej stan ten nie ulegnie zmianie. Najnowsze dzieło Duńczyka składa się z jedenastu motywów – bo utworami nazwać tego nie można, nawet przy odrobinie dobrej woli. Tytuły oczywiście umowne. Zazwyczaj są to powtarzane monotonnie jednostajne dźwięki. Czasem wręcz oparte na jednym (!) tonie. Tu coś zaskrzypi, tam zabuczy, poskrzeczy i zamilknie. Chwilami można odnieść wrażenie, że chłop pańszczyźniany właśnie wrócił z roboty w polu i wyżywa się smykiem na pile do cięcia drzewa. Albo Janko Muzykant po raz pierwszy trzyma w ręku instrument i jeszcze nie wie, jak się za niego zabrać. Trochę to zastanawiające, gdyż wśród instrumentarium wymienionego na okładce pojawia się preparowana gitara elektryczna. Być może Lars też nie wiedział, jak zrobić z niej użytek? Cokolwiek wspólnego z graniem mają tylko krótkie wtręty na mandolinie, ale jest ich zdecydowanie za mało, aby mogły uratować resztę.

Z dołączonej do płyty ulotki promocyjnej dowiedziałem się, że Lars Bech Pilgaard zamierza ruszyć z tym materiałem w trasę koncertową. Już dawno nic mnie tak nie ubawiło – „Folklorica Tour 2024”. No, powodzenia Brachu! Sale koncertowe na całym świecie czekają z niecierpliwością.

Nigdy nie oceniam płyty po jednorazowym przesłuchaniu. Nawet jeśli za pierwszym razem coś „nie zaskoczy”, zawsze daję jej jeszcze dwie szanse. Odkładam nagranie na półkę i wracam do niego po jakimś czasie, starając się wyzbyć wcześniejszych uprzedzeń. W przypadku albumu „Folklorica” zmarnowałem zatem trzy cenne godziny swojego życia w poszukiwaniu jakiejkolwiek wartości artystycznej tego materiału. Niestety – nie udało się.

1/10

Michał Kass

Dodaj komentarz