1. One More Time
2. Jekyll Or Hyde
3. Mislead
4. Euphoric
5. Over The Edge
6. I Need You
7. Who You Think I Am
8. I Tried
9. Just Watch Me
10. This Is War
11. Superstar
12. Coming Home
Rok wydania: 2010
Wydawca: Inside Out
http://www.myspace.com/officialjameslabrie
Chyba tak zaplanowany jest ten album – aby pierwszy z nim kontakt wywołał szok i zaskoczenie. Po wstępie – riffach i melodii o które można byłoby podejrzewać macierzystą formację Jamesa LaBrie, jak nokautujący cios spadają na nas pierwsze frazy zaśpiewane na płycie. Ukłon w stronę metalcore’a – to chyba najwłaściwsze scharakteryzowanie tego albumu. Oprócz wszędobylskich metalcore’owych growli Petera Wildoer’a przeplatających melodyjne frazy Jamesa, mamy do czynienia z gęstymi riffami przywodzącymi jednoznacznie na myśl ten gatunek i zespoły typu In Flames, Soilwork czy nawet Killswitch Engage. Do tego wszystko osadzone gdzieś w realiach prog metalu tak charakterystycznego dla Dream Theater, jak i solowych płyt LaBrie. Nie brakuje również wszelkiej maści klawiszy od pianin przez tła i solówki. By co rusz nie podpierać się samym gatunkiem przyznam, że podobnie zestrojone gitary możemy usłyszeć na kilku ostatnich albumach Dickinsona, których autorem jest Roy Z.
Energetyczne, megaszybkie kompozycje wprawdzie królują na płycie ale nie zabrakło motywów czy utworów spokojnych czy kojących wręcz. Nie poskąpiono nam też typowych metalowych hiciorów, czy melodii, które zapadają w ucho i które nucimy przez długi, długi czas, nie mogąc i nie koniecznie chcąc się ich pozbyć.
Na Static Impuls normą są spokojniejsze czy bardziej melodyjne frazy, śpiewane na niesamowicie zagęszczonym tle – efekt w takim Mislead robi niesamowite wrażenie.
Album jest tak intensywny i szybki, że bywają na płycie takie fragmenty, gdzie zmiana tempa na średnie powoduje chwilowe zastanowienie, czy to aby numer nie zbyt wolny. Tak jest w moim odczuciu z Over the Edge. Całe szczęście już po chwili następuje najbardziej heavy metalowy gitarowy kawałek na płycie… W zasadzie w podobnym duchu utrzymany jest środek płyty. Ciężkie riffy, sporo melodii nieco syntetycznych instrumentów perkusyjnych… i niektóre patenty czy melodie raczej, które jak mini deja vu przelatują przez głowę, ale kładę to na karb tego, że James LaBrie – ma swój charakterystyczny styl wokalny… nie trzeba więc tego rozpatrywać w kategorii podobieństwa.
Do poprzedniego albumu z kolei najbardziej możemy przyrównać utwór Euphoric. Oprócz tego że występuje w nim pewna typowa dla LaBrie i DT swoboda w budowaniu klimatu użyto nowoczesnych brzmień, zbliżonych do tych z Elements of Persuasion.
Moim zdecydowanym faworytem na płycie jest Just Watch Me! Gdzie pianino koreluje z rewelacyjnym riffem położonym na fajnym motywie klawiszy, nie wspominając o genialnym refrenie, który podśpiewuję od kilku dni (czego i wam życzę 😉 ).
Jako słabszy, co nie oznacza słaby element albumu postrzegam numer ostatni. Ballada wieńcząca płytę, jest niestety trochę zbyt ckliwa. O ile zwrotka może się podobać, to refren wyszedł nieco banalnie. Mimo, ze utwór mi się podoba – stwierdzić muszę, że do albumu jako całości, czy do jego konwencji, niezbyt pasuje.
Na płycie znalazło się 12 konkretnych utworów, które mimo tego, że skondensowane, zostawiają wiele miejsca zarówno na melodie, smaczki jak i solówki. Na płycie swoją klasę pokazali zatem zarówno Matt Guillory (klawisze) jak i maestro strunowy – Marco Sfogli. Największe wrażenie robią zaś wokalizy Jamesa i śpiewającego perkusisty Petera Wildoer’a.
Warto zauważyć, że płyta trzyma napięcie i poziom do (niemal) samego końca (ok, przyjmijmy utwór ostatni jako wyciszenie czy swoisty epilog, a nie wpadkę). Przypuszczam, że każdy znajdzie tu ulubiony utwór i nie koniecznie będą to otwieracze, które najczęściej będziemy słuchać… ta płyta po prostu jest porządna. Polubicie ją, pod warunkiem że lubicie nieco nowoczesnego brzmienia wplecionego w klasyczne prog czy heavy metalowe brzmienie.
8,5/10
Piotr Spyra