1. Apenbaring
2. Spring Fra Livet
3. Trepan
4. Bruane Brenn
5. Evig Vandrar
6. Snilepisk
7. Manelyst
8. Nekrokosmos
9. Undertro
10. Tordenbrak
11. Kvelertak
Rok wydania: 2013
Wydawca: Roadrunner Records
http://www.facebook.com/Kvelertak
Trzy lata temu Norwegowie zanotowali prawdziwe „wejście smoka” na
muzyczny rynek. Nie stał za nimi żaden wydawniczy potentat, premierze
debiutanckiej płyty nie towarzyszyła gigantyczna promocja w mediach, a
mimo to sekstet ze Stavanger narobił sporego zamieszania. Zaproponowana
przez Kvelertak fuzja black metalu, hard rocka, punku, rock’n’rolla i
Thor wie czego jeszcze okazała się być mieszanką wybuchową.
Oryginalności całemu przedsięwzięciu dodawały jeszcze wokale w norweskim
języku. Kawałki zabrzmiały świeżo, kipiały wręcz surowością,
naturalnością, spontanicznością i nieokiełznaniem.
Showbusiness nie pozostał obojętny na sukces Wikingów. Drugi album
został nagrany już pod skrzydłami kultowej dla ciężkiego grania
wytwórni. No i… No i właśnie. „Partia ta sama, ale nie taka sama” –
jak głosili towarzysze na kolejnych zjazdach nieboszczki PZPR,
zapowiadając pięćdziesiątą odnowę swojej organizacji. Składniki
pozostały te same, tylko że w niektórych kompozycjach daje o sobie znać
rynkowe podejście wydawcy. Weźmy singlowy „Bruan Brenn” z wyjątkowo
nośnym i przyjaznym słuchaczowi refrenem (fakt, że trudno się od niego
uwolnić). Również finałowy „Kvelertak” z zadziornym, klasycznie rockowym
riffem spodobać się może odbiorcy, dla którego Morbid Angel, czy
Emperor stanowią dźwiękową zaporę nie do pokonania.
Ale spokojnie… Kvelertak nie zamienił się (jeszcze) w Bullet For My
Valentine, czy Trivium prezentujące „metal bezpieczny”. W „Manelyst”,
bądź „Trepan” grzeją aż miło, z tą samą nieokiełznaną furią jak na
poprzedniej płycie. Niepokoi mnie natomiast coś innego: pod koniec
albumu panowie zamieścili trzy długie kompozycje. O ile „Nekrokosmos”
może zaintrygować, to już „Undertro” i szczególnie „Tordenbrak”
sprawiają wrażenie rozciągniętych na siłę. Jak się ma aż trzech
gitarzystów na pokładzie, to pole do popisu jest ogromne, a tu dłużyzny
jak w „Niewolnicy Isaurze”.
Podsumowując: „Meir” zrobił na mnie mniejsze wrażenie niż debiut, ale
wciąż jest lepiej niż dobrze. Oby jednak statek pod nazwą Kvelertak nie
osiadł wkrótce na mieliźnie, a słuchacz nie musiał prosić o szalupę
ratunkową…
8/10
Robert Dłucik