1. Flight Of Shamash (9:13)
2. Choir Of Life (5:36)
3. untitled (1:30)
4. Dreams Of Butterflies (8:30)
5. untitled (1:49)
6. Spirit Of Time (8:42)
7. Desert Blues (6:13)
8. Sometimes (5:09)
9. A Giant’s Lullaby (9:42)
10. Dark Horizons (8:03)
Rok wydania: 2005
Wydawca: Musea
Zupełnie mi nieznany norweski Kvazar ze swoim drugim albumem A Giant’s
Lullaby zagościł w moim odtwarzaczu w efekcie decyzji opartej o zupełnie
typowe kryteria. Progrock skandynawski – OK. Próbki muzyczne – OK. Co
sądzą znawcy tematu – OK. Wydawnictwo Musea – prawie OK. Zawsze jednak w
sytuacjach, kiedy podejmuję wyzwania badawczo-rozwojowe towarzyszy mi
dreszczyk emocji czy podjęte ryzyko oznaczać będzie ostatecznie
pojawienie się kolejnej pozycji na półce ekstraklasy, czy też płyta
powędruje do drugoligowej szuflady. Nie inaczej było tym razem. No więc
…
… już pierwsze minuty otwierającego płytę Flight Of Shamash z
elementami gregoriańskiego chóru a następnie delikatnie prowadzonej
gitary są zapowiadzią kuszącej muzycznej łamigłówki. Nagranie nie
pozbawione dalej i burzliwych momentów i łagodnych pasaży wprowadza
nastrój podniosły i tajemniczy zarazem. Końcóweczka zaskakuje, wkrótce
okaże się, że nie tyko tutaj…
Choir Of Life to recepta na szybkie zjednanie sobie słuchacza. Zlepek
folkloru zarysowanego fletem i mandoliną z rockiem opartym na
kapitalnych syntezatorowych liniach, wszystko utrzymane w szybkim
tempie, przyprawione bogatym perkusyjnym podkładem z bardzo mocną sceną
finalną. Super!
Kolejne bardzo interesujące nagranie Dreams Of Butterflies dostarcza
już elementy z pogranicza jazzu. Tym razem jest spokojnie, choć tempo
wcale nie ma zamiaru długo utrzymywac się na tym samym poziomie. Dużo tu
melotronu i gitary, ale ten prawdziwy smaczek dostarcza majaczący sobie
tu i ówdzie saksofon.
Spirit Of Time to na początek wolny rytm, gitarki sobie rozmawiają,
melotron szemrze, później chwila zapomnienia dla urozmaicenia tempa, by
za chwilę wrócić i zamknąć nagranie pięknym saksofonowym murmurando.
Nagle nadchodzi czas na bluesa. Na niesamowitego bluesa. Jest duszny,
mroczny, atakuje niespokojnym soczystym basem, nerwową nieco gitarą,
zakręconym saksofonem, ale przede wszystkim zjawiskowo dobranymi
dziwacznymi dźwiękami potęgującymi odczucie pustynnej izolacji. Świetne!
Czasami, tak jak w Sometimes, warto podarować słuchaczowi pięć minut
uroczego klimatu kafejki jazzowej, gdzie w tle pobrzmiewa zniewalająca
gitara i bajeczny saksofon.
Tytułowy A Giant’s Lullaby zasługuje na szczególne wyróżnienie ze
względu na kunsztowne połączenie elementów rocka, jazzu, swingu. Ta
rozbudowana, różnorodna, spięta uroczą klamrą kompozycja jak i
następująca po nim, zamykająca płytę i czysto już rockowa Dark Horizons z
opartym na gitarowym temacie stopniowo narastającym napięciem (niestety
niespełnionym w finale) dodają kolejne atrybuty tej bardzo wartościowej
płycie.
Najsłabszym punktem całego materiału jest wokal. Na szczęście pełni on
raczej rolę uzupełniającą i nie determinuje niczego. Pewien niedosyt
pozostawia też jakość produkcji (wspominałem – Musea)
Bardzo dobry progresywny album. Dużo znakomitej, rozmaitej stylistycznie
muzyki. To fakt, usłyszymy Camel, Pink Floyd, a bardziej spostrzegawczy
może i coś jeszcze. Ale są to tylko krótkie wycieczki do dobrych
sprawdzonych wzorców, reszta to po prostu Kvazar. Kvazar nietypowy,
niełatwy i zdecydowanie nieprzyziemny. Tak.. ta muzyka na swój sposób
jest kompletnie odlotowa!
Miejsce na półce ekstraklasy wywalczone! Polecam!
8/10
Krzysiek Pękala