KREATOR – 2022 – Hate über alles

Kreator - hate uber alles

1.Sergio Corbucci Is Dead
2.Hate über alles
3.Killer of Jesus
4.Crush the Tyrants
5.Strongest of the Strong
6.Become Immortal
7.Conquer and Destroy
8.Midnight Sun
9.Demonic Future
10.Pride Comes Before the Fall
11.Dying Planet

Rok wydania: 2022
Wydawca: Nuclear Blast
https://www.kreator-terrorzone.de/


-O, stary – musisz posłuchać nowego Kreatora, jest wyśmienity!
-Wiesz, co? Ja właściwie nie przepadam z Kreatorem
-Eee, no to chyba nie słuchałeś ostatnich dziesięciu płyt.

Taką rozmowę odbyłem z moim bratem, który na co dzień „siedzi” w cięższej, i bardziej nowoczesnej muzie. Jestem jednak przekonany, że „Hate über alles” mu się spodoba. Ja jestem tą płytą zachwycony.
Może te dziesięć ostatnich płyt to był lekki eufemizm, ale mogłem się pomylić o dwie. Naprawdę, niemieccy klasycy thrashu nie zamierzają oddawac palmy pierwszeństwa. Od lat są wręcz na fali wznoszącej. I właśnie tego dotyczyły moje obawy przed przesłuchaniem nowego albumu. Czy aby na pewno dadzą radę? Czy na pewno zdołają nagrać kolejny kapitalny album z rzędu? No przecież ile można być w tak dobrej formie? Okazuje się że można.

I o ile single sprawiły że nieco się uspokoiłem, to z huraoptymizmem jeszcze w moim przypadku było ostrożnie. Tym bardziej że tytułowy kawałek jest po prostu czymś co musiało być otwieraczem i pierwszym ciosem na zamroczenie, nieco więcej nieufności (choć i to nie do końca opisuje mój stosunek emocjonalny) zafundował mi „Midnight Sun” z gościnnym występem Sofii Portanet i nieco niepokojącym klimatem, który wraz z klipem zagościł pod moją kopułą. Ale kiedy dotarł do mnie cały album, całe napięcie opadło.

Niesamowite, znowu to zrobili! Poważnie, czasem jest tak że (nie licząc absolutnego klasyka) uważasz ostatni album kapeli za najlepszy… ale uczucie to blednie z czasem, ale „Phantom Antichrist” i „Gods Of Violence” były moimi ulubieńcami przez bite pięć lat, aż do wydania następcy. „Hate über alles” wywołuje szeroki uśmiech za każdym odsłucham już od kilku tygodni – i nie wiele wskazuje, żeby ten stan miał ustąpić. Album wydał mi się po pierwszym odsłuchu bardzo melodyjny. Po kolejnym razie odebrałem go jako młóckę, z kilkoma miłymi przerywnikami. Następny odsłuch przyniósł wyłowienie następnych po singlowych ulubionych utworów. Kurka! Tutaj co drugi kawałek może być koncertowym killerem, czy pretendować do miana przyszłego klasyka.

Nagle okazuje się, że „Killer of Jesus” ma brutalny zadzior, „Crush of the tyrants”, „Strongest of the strong”, „Conquer and Destroy” również wynotowałem do listy ulubieńców… płytę z kolei wieńczy patent wprowadzający ponownie nieco niepokojącego klimatu. Nie może być mowy o stagnacji, nawet jeśli chodzi o szybkie tempa. Doszedłem do wniosku, że w ten sposób, to powinienem opisać ten album track-by-track. Tu nie ma słabszego numeru. Po prostu – czacha dymi. Jest masa agresji, szalonych solówek i precyzyjnych riffów, ale i mnóstwo melodii. Niektóre marszowe patenty dadzą chwilę odpocząć słuchaczowi i ścięgnom jego karku, ale nawet w takim momencie nie sposób pozbyć się syndromu niespokojnych nóg.

Poważnie – zastanawiam się czy przed następnym koncertem Kreator nie sprawić sobie szkieł kontaktowych. Na pewno wyląduję w mosh-picie (szkoda okularów), ta muzyka porywa, nawet kiedy słucha się jej w samochodzie czy zaciszu domowym. Zresztą, kiedy puszczam nowego Kreatora – nie można mówić o moim domu jako o zaciszu!

-O, stary – musisz posłuchać nowego Kreatora, jest wyśmienity!

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz