KLIMT – 2011 – Agape

Klimt - 2011 - Agape

1. Agape
2. Dusza Jordana
3. Skażeni przeszłością
4. Wanilia
5. Kiedyś będziesz przenosić góry chłopcze
6. Chodzenie po wodzie
7. Na krańcach twojego wszechświata
8. Ostatnie chwile dzieciństwa
9. Lucid
10. 16:16
11. Na dobry sen
12. Latanie
13. Pożegnanie
14. W razie gdybyśmy się już nigdy nie spotkali

Rok wydania: 2011
Wydawca: Agencja Fonograficzna Polskiego Radia


Gustav Klimt należy do grona najbardziej znanych austriackich malarzy – symbolistów. „Agape” to z kolei bezwarunkowa miłość, nazywana też „miłością oddania”. Czy na płytę projektu o nazwie Klimt, zatytułowaną właśnie „Agape” mogłoby więc trafić coś innego niż piękne, uduchowione, dźwiękowe pejzaże? Oczywiście, że nie…
Pod nazwą Klimt ukrywa się gitarzysta Antoni Budziński (na co dzień udzielającego się w sopockiej kapeli Saluminesia), to jego drugi solowy materiał. Artystę odkryła i wciąż chętnie gości na swoich falach radiowa „Trójka”, muzyk wystąpił również na prestiżowych plenerach – „Seven Festival” oraz „Open’er Festival”.

Z różnych notek promocyjnych można wyczytać, że Klimt tworzy muzykę w stylu „shoegaze’u” i „postrocka”. Już kiedyś ubolewałem w recenzji nad zamiłowaniem niektórych „pijarowców” do wymyślania kwadratowych jajek, więc po raz kolejny nie będę się pastwił nad tym zjawiskiem…
Napiszę więc tylko, że Klimt preferuje nastrojowe, klimatyczne utwory, generalnie dość krótkie jak na postrockowe standardy, niektóre ledwo przekraczają dwie minuty. O albumie „Agape” na pewno nie można powiedzieć jednego: że jest monotonny. Budziński chętnie czerpie inspiracje z różnych gatunków, a co najważniejsze – potrafi wykreować z nich naprawdę urocze kompozycje. Takie jak „Kiedyś będziesz przenosić góry chłopcze”, która robi wrażenie od pierwszego przesłuchania i jedynym jej minusem jest to, że kończy się po 3 minutach i 51 sekundach. Nie pogniewałbym się, gdyby trwała dwa razy dłużej… Tak samo zresztą jak śliczny, folkowy kawałek „Chodzenie po wodzie”. Ten utwór kojarzy mi się mocno z twórczością Mike’a Oldfielda, ale nie wiem czy on akurat patrzył w dół grając swoje partie w czasie koncertów… („shoegazing…”). Duży plus postawiłbym jeszcze przy „Ostatnich chwilach dzieciństwa”, „Lucid” (czemu trwa tylko niespełna półtorej minuty???), „16:16” (ciężko się uwolnić od tego gitarowego motywu…) oraz onirycznym „Lataniu” (to także mógłby być tytuł całej płyty). Ok, wystarczy bo za chwilę wypiszę tutaj prawie wszystkie tytuły…

Bardzo fajny materiał. Można bez kompleksów pokazać poza granicami RP. A najlepiej obcować z nim nocą przy zgaszonym świetle i z muzyką płynącą prosto ze słuchawek…

8,5/10

Robert Dłucik

Dodaj komentarz