1. Detroit Rock City
2. King of the Night Time World
3. God of Thunder
4. Great Expectations
5. Flaming Youth
6. Sweet Pain
7. Shout It Out Loud
8. Beth
9. Do You Love Me
10. Rock and Roll Party
Rok wydania: 1976
Wydawca: Mercury Records
https://www.kissonline.com/
Wiadomym jest, że zespół ze sporym stażem i kilkoma dekadami
działalności na karku przechodził zmiany. Zmieniał się skład, czasem
styl. Zmieniały się przez ten czas trendy, zmieniali się fani. W
przypadku KISS zmieniały się ich pokolenia. Ja na przykład pokochałem
ich muzykę jako nastolatek, w okresie kiedy nie nosili makijaży, a
muzyka zespołu licowała bardziej z ówczesną hardrockową sceną. Prawda
jest taka, że do dziś z rozrzewnieniem wspominam ten okres działalności
zespołu, mimo iż podskórnie czuję, że za wczesne oblicze, budowanie
swojej marki, należy im się największy szacunek. Lubię ich płyty z
każdego okresu działalności, wśród moich faworytów znalazły by się nawet
te bardziej glamowe, ale i cięższe z ostatnich dwóch dekad. A już na
pewno każda z płyt zawiera jakąś perełkę.
Kwintesencją jednak tego czym jest KISS i co sobą reprezentują jest dla
mnie album „Destroyer”. Wystarczy że na 9 regularnych tracków trzy z
nich to ponadczasowe hity bez których nie wyobrażam sobie ich
koncertówki czy składanki. Mowa o otwierającym album „Detroit Rock
City”, jeszcze cięższym „God of Thunder” i przegenialnym rockowym
manifestem „Shout it out loud”. Oprócz dwóch ciężkich numerów które
wspomniałem na wstępie album zawiera sporo melodyjnych i pompatycznych
elementów. „Great Expectations” na przykład bije jakimś gospelowym
patosem. „Beth” z kolei, ballada zaśpiewana przez Petera Crissa jest
chwilą ukojenia której od czasu do czasu potrzebuje nie tylko wykonawca
ale i słuchacz. „Do you love me” zawsze mi się dłużył, do chwili kiedy
nie wsłuchałem się w tekst. Widać że zespół poznał blask sławy od
podszewki i daje temu wyraz w niektórych kawałkach. Mniej elektryzował
mnie też zawsze „Sweet Pain”, ale ten przynajmniej się nie dłuży.
Album (zresztą jak wiele płyt KISS) przemija w oka (ucha) mgnieniu, ale
za to jest konkretny. Wstępniak i zakończenie najczęściej mijam,
przyzwyczaiłem się do tego z czasów kaset. Z jednej strony płyta wpisuje
się doskonale w okres makijaży z drugiej strony ukazuje już zespół z
dorobkiem i pewną mądrością życiową. Trafiał do mnie kiedy byłem
młokosem, uwielbiam go i teraz, kiedy już moje dzieciaki słuchają KISS. I
ta kozacka okładka! Wreszcie panowie zaczęli wyglądać strasznie, a nie
śmiesznie.
9/10
Piotr Spyra