1. Destiny
2. Till The End Of Time
3. Still (2002 Version)
4. The Rule Of RIght
5. Desperado
6. King Of The Castle (2002 Version)
7. Time Of Revelation
8. Partita BWV826
9. Now Your Turn
10. Sprendid Grief
11. Dancing On The Edge
12. Blind Faith (Jungle Mix)
13. Etude
Rok Wydania: 2002/2010
Wydawca: Lion Music
Muszę powiedzieć, ze miałem w swoim życiu moment fascynacji
neoklasycznym hardrockiem. Wprawdzie dość szybko przesyciłem się
dźwiękami klonów Malmsteena, ale nawet dwie czy półtora dekady temu
wyszły płyty, których do dziś słucham z przyjemnością i do których
chętnie wracam. Nie wiem jakim sposobem w 2002 roku ominęła mnie
przyjemność zetknięcia się z albumem Kellyego Simonza – The rule of
right… Może dlatego, że album był wówczas ciężki do zdobycia. Na
szczęście Lion Music zdecydował się wydać wznowienie. Na szczęście, bo
to dobry album jest i basta.
Materiał mimo że na pewnych półkach zapewne zdołał już zapuścić korzenie
nawet obecnie wydaje się brzmieć świeżo. Poszczególnym kompozycjom
daleko od sztampy, mimo że wpływy są oczywiste. Kelly Simonz operuje
dość solidnym wokalem i bardzo rozważnie z niego korzysta. Nie zapędza
się w nie swoje rejony i mimo że zdarzają mu się górki, nie forsuje
głosu i dzięki temu nie popada w przesadę czy parodię, jak niektórzy z
naśladowców mistrzów.
Na płycie Rule of right, znajdziemy wiele elementów charakterystycznych
dla gatunku. Solówki, które przywodzą na myśl żabot pod szyją, czy
dźwięki klawesynów. Ale melodie serwowane nam przez muzyka mogą się
podobać i z zaskoczeniem po wysłuchaniu płyty dochodzimy do wniosku, że
to przyjemna porcja neoklasycznego grania.
Miły akcent i pewna odmiana, to akustyczne dźwięki w utworze
Desperado… bardzo charakterystyczny utwór i jeden z najjaśniejszych
punktów na albumie. Zresztą jeśli się wsłuchać gdzieś w tłach akustyki
pojawiają się częściej.
Płyta zawiera garść kawałków instrumentalnych… które na równi z
utworami zawierającymi wokalizy mogą się podobać – a dzięki temu, że
występują wplecione między utwory regularne, album zyskuje na dynamice i
nie jest w stanie znużyć.
Jakoś dziwnie się czuję jeśli myślę o ocenie tej płyty. Wiem że w
okresie mojej fascynacji gatunkiem byłbym skory wystawić notę
maksymalną. Obecnie, już tak nie elektryzuje, ale najbardziej pozytywnie
zaskakuje, że płyta broni się w czasie, kiedy na gitarzystów z
kremowymi stratocasterami patrzymy z politowaniem.
7,75/10
Piotr Spyra