1. Teenage Dream
2. Last Friday Night (T.G.I.F.)
3. California Gurls (feat. Snoop Dogg)
4. Firework
5. Peacock
6. Circle The Drain
7. The One That Got Away
8. E.T.
9. Who Am I Living For?
10. Pearl
11. Hummingbird Heartbeat
12. Not Like The Movies
Rok wydania: 2011
Wydawca: Capitol Records
http://www.katyperry.com/
Tym razem nie zaskoczę was tym, że sięgam czasem po płyty popowe
(zrobiłem to już wcześniej). Warunek? Muszę być przekonany, że czas
spędzony na słuchaniu danej płyty nie będzie stracony. A skoro popularne
rozgłośnie promują kilka już utworów, a do kolejnych powstają teledyski
– i każdy z utworów albo mi się spodobał, albo w najgorszym wypadku nie
przeszkadzał, pomyślałem – że warto przesłuchać płyty jako całość.
To co urzeka mnie w utworach Katy Perry to niesamowita radość, która z
nich wręcz bije. Jest tak zarówno jeśli chodzi o szybsze taneczne
utwory, czy też po prostu popowe melodie. To taki rodzaj energii, która
potrafi się udzielać. Nawet spokojniejsze czy bardziej refleksyjne
utwory tryskają wręcz energią.
Muzyka zawarta na albumie „Teenage Dream” jest oparta na łagodnych dość
brzmieniach instrumentów, natomiast bywa, że są osadzone na
elektronicznych tłach. Elektroniczne bity nie są tu na tyle nachalne, by
odrzucić z niesmakiem odbiorców muzyki zagranej bardziej naturalnie.
Nawet jeśli są ostre – ich postać tłumaczą wymogi sytuacji / całokształt
utworu. A jeśli mamy okazję wsłuchać się w poszczególne utwory zaskoczą
nas mnogością smaczków i patentów. Zacznijmy od saksofonu w „Saturday
Night” i solówki Kenny’ego G. Kolejnym zaskoczeniem jest dla mnie
fenomenalnie klangujący bas w utworze nastęnym… zaskakuje tym
bardziej, że perkusja w tym utworze jest stricte elektroniczna.
Owszem, niektóre motywy wydają się być przekoloryzowane, a wręcz naiwne,
czy też – na taki efekt zostały zaplanowane. Trzy kwadranse spędzone na
przesłuchaniu tej płyty to nie tylko rozrywka w czystej postaci. Płyty
„Teenage Dream” słucha się z przyjemnością.
Jest tu też coś czego nie znoszę w muzyce popowej… i nie potrafię
sobie wytłumaczyć dlaczego niezłe melodie są w ten sposób psute. Mowa o
fragmentach gadanych/rapowanych. Na szczęście to tylko incydent. Ale kto
powstrzymałby się przed umieszczeniem w „creditsach” znanego rapera (w
tym przypadku Snoop Dogg) i szansy dotarcie do kolejnych potencjalnych
setki tysięcy odbiorców… W opozycji jest tu sporo motywów, które są
ukłonami w stronę grania rockowego. Wspomniane partie basu w utworze
„California Gurls” czy gitary „Circle the drain” a nawet cały utwór
„Hummingbird Heartbeat”. Niektóre brzmienia przypominają mi patenty
wprost zapożyczone z electro-rocka, a tym samym nie będą obce sympatykom
gitarowego grania.
Owszem, jak na każdej płycie popowej (niewiele jest wyjątków), pojawiają
się kawałki jakby totalnie wyrwane z kontekstu i kompletnie do reszty
nie pasujące („Peacock” omijajcie szerokim łukiem). Pojawiają się
incydenty, które kompletnie nie robią na mnie żadnego wrażenia. Ale w
niektóre kawałki warto się wsłuchać. „The One That Got Away” z początku
nie trafiał do mnie mimo, że jest dość mocno promowany, wraz z
teledyskiem – faktycznie sporo zyskuje, a po pewnym czasie może stać się
waszym ulubieńcem. Utwór „Pearl”, z kolei wkupił się w moje łaski
również dopiero po kilku przesłuchaniach. Ale za to zaskoczyły mnie
niektóre utwory, które mimo to, że są ewidentnie pop/elektroniczne –
przypadły mi do gustu (tu wymienię „E.T.”). Z kolei „Hummingbird
Heartbeat” jest stricte poprockowy. Świetny wręcz AORowy klimat,
brzmienia gitar i fenomenalne uderzenia klawiszy przywodzą na myśl lata
80-te i zespoły pokroju HEART – przysłowiowa wisienka na torcie!
Zaskakuje również przestrzenny utwór wieńczący album.
Ponownie jestem mile zaskoczony. Nie tylko tym, ze płyta która oscyluje w
pozornie obcym mi gatunku, jest w stanie mi się spodobać, ale również
faktem, że wracam do tych kompozycji z przyjemnością. Tych nagrań po
prostu dobrze się słucha.
Piotr Spyra