1. Łossod – 02:56;
2. Ośle – 05:35;
3. Tarło – 05:20;
4. Modłości – 05:38;
5. Baba zakonna – 04:44;
6. Popiór – 04:52;
7. Głowy w dół spuszczone – 05:28;
8. Dali na mszę – 06:08
Rok wydania: 2019
Wydawca: wydanie własne
https://www.facebook.com/KATandRomanKostrzewski/
Trudno zliczyć, ile razy w przeciągu ośmiu lat, które minęły od ukazania
się płyty „Biało-Czarna” Roman Kostrzewski był pytany o przewidywaną
datę premiery kolejnego albumu swojej inkarnacji Kata sygnowanej nazwą
zespołu i jego nazwiskiem. Jednak ilekroć natrafiałem na wywiad, w
którym padało to pytanie, tylekroć padała na nie inna odpowiedź. Sam
czekałem, osobiście wielokrotnie zagajałem do muzyków przy okazji
spotkań przed i po koncertach. Teraz te spekulacje są całkowicie
nieistotne bo oto doczekaliśmy się: nowy, zawierający premierowy
materiał album formacji Kat & Roman Kostrzewski stał się faktem. Po
jego wysłuchaniu mogę jedynie krótko i treściwie oznajmić: warto było.
Darzę jednakowym szacunkiem wszystkich muzyków, którzy kiedykolwiek
grali w Kacie, a w trwającym od 2004 sporze między niegdysiejszymi dwoma
centralnymi postaciami zespołu jestem osobą całkowicie bezstronną.
Niemniej jednak uważam, że „Popiór” to zdecydowanie najlepszy album,
który od rzeczonej daty ukazał się pod banderą Kat, z dopiskiem lub bez
niego, a przesłuchałem i posiadam w swoich zbiorach wszystkie.
Brzmieniowo nowa płyta jest jakby symbiozą patentów wykorzystanych na
poprzedniczce z tymi, na których opiera się klasyczny longplay „Róże
miłości najchętniej przyjmują się na grobach” z 1996 roku. Najlepiej
słychać to w numerze „Głowy w dół spuszczone”, w którym niektóre riffy
są jakby wyjęte żywcem z tej pierwszej, zaś połamany technicznie układ
utworu od razu przywodzi na myśl tę drugą. Trochę mniej czytelne, ale
również dostrzegalne podobieństwo między nową płytą a wymienionymi dwoma
można usłyszeć w singlowym „Ośle”, który konstrukcyjnie jest typową dla
Kata thrashową galopadą. W tej kompozycji słychać nawet echa
zrewitalizowanych „Szóstek” z 2015 roku, konkretnie „Metalu i piekła” w
tamtej wersji.
Kolejnym złożonym, ciekawie zaaranżowanym numerem jest „Tarło”. Szybkie
kanonady przeplatają się tu z wolniejszymi fragmentami, taką progresywną
wielowątkowość w twórczości Kata zawsze bardzo sobie ceniłem.
„Modłości” sprawiają wrażenie logicznej kontynuacji „Szmaragdu
bazyliszka”, przynajmniej z początku. Tak jak w tamtym utworze mamy
narastające, choć nie takie długie intro, dopiero potem zespół atakuje
by znowu zwolnić, następnie przypuścić kolejną szarżę i wreszcie
zakończyć kolejnymi sennymi, czystymi dźwiękami. Tu dochodzimy do
kolejnego punktu stycznego z „Różami”, mianowicie po wybrzmieniu
ostatnich „ładnych” tonów znienacka atakuje agresywny, kostkowany riff
(zupełnie jak „Strzeż się plucia pod wiatr” następujący po „Wierzę”). To
„Baba zakonna”, mój zdecydowany faworyt na „Popiórze”. Podoba on mi się
najbardziej z dwóch powodów. Po pierwsze w końcówce pojawia się zabieg,
którego nigdy wcześniej u Kata ani u Kat & R.K. nie słyszałem,
mianowicie unisono wysokich tonów gitary basowej z riffem. Fajny patent,
pasuje do muzyki tej grupy. Po drugie, po typowo thrashowej pierwszej
części pojawia się mostek oparty na synkopach, a następnie płynny powrót
do głównego riffu. Nawet w porównaniu do maksymalnie pokręconego
technicznie albumu „Bastard” z 1992 robi to niezłe wrażenie.
Mamy tutaj również dwie ballady: umieszczenie na początku w pełni
akustycznej kompozycji „Łossod” miało zapewne na celu świadomie
zdezorientować słuchacza zastanawiającego się nad tym, co dalej będzie
się działo na płycie. Wiosła brzmią tu właściwie identycznie jak na
„Buku”, aranż też zbytnio nie odbiega od bezprądowych wersji klasycznych
utworów Kata z tamtej płyty. Drugą pościelówką jest numer tytułowy,
wykorzystujący podobne rozwiązania co „Trzeba zasnąć” z „Szyderczego
zwierciadła”, czyli akustyczne partie gitary rytmicznej i elektryczne
prowadzącej. Jednak jeśli przyrównać te dwa kawałki do siebie pod kątem
oceny, który jest lepszy, to „Popiór” wypada niestety blado. Ten utwór
ratuje jednak nowy bębniarz grupy, Jacek Nowak. Jego gra dodaje temu
kawałkowi werwy, szczególnie w tej części, w której nabija na hi-hacie
zamiast na ridzie.
A jak na tym albumie zaprezentował się sam lider formacji? Cóż latka
lecą, więc nie może on sobie już pozwolić na swoje firmowe niegdyś
przeszywające dreszczem falsetowe piski. Na „Biało-Czarnej” jeszcze
próbował, ale już tam było słychać, że na jego dawną barwę głosu nie ma
co liczyć. Tutaj odnalazł dla siebie nową formułę: zamiast próbować na
siłę dosięgnąć górek przeplata dostojnie brzmiący, nasycony złowrogimi
pomrukami bas z odrobiną melodyjnego tenoru co wychodzi mu naprawdę
przekonująco i pasuje do klimatu muzyki. Za to w tekstach Roman nie
zmienił się w ogóle: z właściwą dla siebie swadą porusza tematy
niewygodne, wytyka przywary i bluźni tak jak on to tylko potrafi
najlepiej.
Podsumowując, „Popiór” to świetny album. Przez chwilę już zaczynałem
tracić wiarę w to, że Kat & R.K. wyda jakąkolwiek płytę, a nawet
jeśli to będzie ona wymęczona do bólu. Nie jest tak. Myślę, że obecność w
składzie dwóch Jacków, obu niemal o pokolenie młodszych od wokalisty ma
kluczowe znaczenie dla artystycznej wartości „Popióra”. Do kapeli
wpłynęła świeża krew, a ona praktycznie zawsze daje zastrzyk dobrych
pomysłów. Nie jest to płyta przełomowa, ale jest naprawdę solidna i
myślę, że spokojnie można ją postawić na półce obok „Oddechu wymarłych
światów” czy oryginalnych „Szóstek”.
9/10
Patryk Pawelec