JUDAS PRIEST – 2024 – Invincible Shield

01.Panic Attack
02.The Serpent and the King
03.Invincible Shield
04.Devil in Disguise
05.Gates of Hell
06.Crown of Horns
07.As God Is My Witness
08.Trial by Fire
09.Escape from Reality
10.Sons of Thunder
11.Giants in the Sky
12.Fight of Your Life (tylko w wersji Deluxe)
13.Vicious Circle (tylko w wersji Deluxe)
14.The Lodger (tylko w wersji Deluxe)

Rok wydania: 2024

Wydawca: Sony / Epic


Popularne porzekadło głosi, że wiek to tylko liczba. Ale czy można grać heavy metal po siedemdziesiątce? Owszem – dożyliśmy czasów, gdy nikogo to już nie dziwi. Trzy piąte aktualnego składu Judas Priest to prawdziwi rockowi seniorzy. Najbardziej sędziwy w tym gronie jest gitarzysta Glenn Tipton, który ukończył 76 lat. Basista Ian Hill jest od niego młodszy ledwie o trzy lata. Siwobrody wokalista Rob Halford świętował w sierpniu 72 urodziny. Nawet uwielbiany przez fanów perkusista Scott Travis też już nie jest młodzieniaszkiem ze swymi sześćdziesięcioma trzema wiosnami na karku. Jedyny „młokos” wśród dziadków to grający w zespole od 2011 roku gitarzysta Richie Faulkner, ale i on przekroczył już dawno temu czterdziestkę. Nie chcę jednak zbytnio pastwić się nad kwestią wieku, bo wcale nie musi on być wyznacznikiem jakości uprawianej sztuki.  I jak pokazuje najnowsze dzieło brytyjskiej legendy ciężkiego grania – absolutnie takim wyznacznikiem nie jest!

Sześć lat po niezwykle udanej płycie „Firepower” trafia w nasze ręce premierowy album „Invincible Shield”. Poprzedni krążek wysoko ustawił poprzeczkę i rozbudził apetyty fanów. Od razu więc muszę ostudzić zapał tych, którzy oczekiwali, że nowe dzieło Brytyjczyków przebije swego poprzednika. Porzućcie wszelką nadzieję! Takie petardy jak „Sad Wings Of Destiny”, „British Steel” i „Painkiller” – a nawet  „Firepower” – zdarzają się raz w życiu. „Invincible Shield” jest po prostu zbiorem całkiem rzetelnych heavy metalowych ciosów. To utwory, które nie wywrócą kariery Judas Priest do góry nogami, ale też nie przynoszą swoim autorom wstydu.

Od czasu reaktywacji składu z Robem przy mikrofonie każdy kolejny krążek tworzony był według podobnej receptury. Miał zawierać istotne składniki z przywołanych powyżej najpopularniejszych płyt formacji. Tylko raz – podczas rejestracji konceptu „Nostradamus” – grupa odważyła się trochę popuścić wodze fantazji. Tym razem żadnych eksperymentów nie uświadczymy. Dostajemy profesjonalny produkt – w myśl zasady: „dla każdego coś miłego”. To starannie przygotowana przez trio kompozytorskie Halford-Tipton-Faulkner mikstura na bazie klasycznych riffów, za które fani uwielbiają „Metalowych Bogów”.

Podstawowy program płyty składa się z jedenastu piosenek. Otwiera go szybki „Panic Attack”. Jego brzmienie oparte na wyrazistych, ale mało odkrywczych riffach i mocno zaakcentowanej perkusji definiuje poniekąd resztę płyty. Odnosimy wrażenie, że dla panów z Judas Priest czas zatrzymał się w 1990 roku. W „The Serpent And The King” gitarzyści nabierają tempa a Rob śpiewa swoim słynnym falsetem z czasów „Painkillera”. I tu trochę zaczynam się zastanawiać, na ile to, co słyszymy jest autentyczne. Współczesna technologia w studiu nagraniowym potrafi zdziałać cuda. Mało prawdopodobne, że pan Halford w swoim wieku wciąż jest w stanie tak forsować gardło, nie gubiąc tonacji. Brzmi to zbyt idealnie. Gitary też piłują niemiłosiernie szybkie sola, wycięte żywcem z przywoływanego już „Painkillera”. Zresztą echa tej klasycznej płyty jeszcze nie raz odezwą się podczas odkrywania nowego materiału. Podejrzewam, że za imponujące przebiegi po gryfie odpowiada głównie Richie Faulkner. Nie jest tajemnicą, że Glenn Tipton od kilku lat zmaga się z chorobą Parkinsona i jego wkład w nowe kawałki grupy ogranicza się raczej do komponowania. Na koncertach też pojawia się okazjonalnie, godnie zastępowany przez Andy’ego Sneap’a, współproducenta kilku ostatnich płyt zespołu. 

Pora na numer tytułowy. Niestety „Invincible Shield” – mimo, że to najdłuższy kawałek na całej płycie – wypada mocno przeciętnie i na tym poprzestanę. Lepiej prezentuje się utrzymany w średnim tempie „Devil in Disguise”. Znamiona przeboju nosi „Gates Of Hell” z bardzo melodyjnym refrenem. Ujawniony już w postaci singla „Crown Of Horns” to murowany kandydat na heavymetalowy przebój nadchodzącej trasy koncertowej. Trochę przypomina „Rising From Ruins” z poprzedniego albumu i chyba taki właśnie cel przyświecał jego twórcom. „As God Is My Witness” to kolejny szybkostrzelny kawałek udający dalekiego kuzyna „Leather Rebel”. Epicki „Trial By Fire” to bez wątpienia najlepszy fragment całej płyty. Zbiera w pigułce wszystko, co istotne w dorobku grupy. Nieco sabbathowo rozpoczyna się „Escape from Reality” z dudniącym basem Iana Hilla, raczej rzadko wybijającego się na pierwszy plan w nagraniach Judas Priest. Niewątpliwą ozdobą numeru jest ciekawa linia melodyczna wokalu wzbogacona elektronicznymi efektami. W refrenach znowu te słynne falsety. Następujący potem „Sons of Thunder” to jednak typowy wypełniacz, oparty na riffie wyeksploatowanym w heavy metalu do granic możliwości. Jeśli coś w tym utworze zasługuje na uwagę, to skandowany refren, który też może wiele zyskać w konfrontacji z tłumem fanów na koncercie.

Najbardziej progresywnym numerem jest zamykający właściwą zawartość krążka rozbudowany „Giants in the Sky”. Sprawia wrażenie posklejanego z dwóch różnych kompozycji, podobnie jak niegdyś słynne „Victim Of Changes” – ale niestety pozbawiony uroku tegoż klasyka. W środku następuje zwolnienie o balladowym charakterze. Przez chwilę słyszymy nawet gitarę akustyczną. To jedyny moment wytchnienia na płycie. Typowej metalowej ballady tym razem nie przewidziano.

Do zagorzałych maniaków talentu Halforda i spółki adresowana jest wersja „deluxe”, która oprócz imponującej oprawy graficznej oferuje aż trzy nagrania bonusowe. Jednak ani „Fight of Your Life” ani „Vicious Circle” nic nowego do obrazu płyty już nie wnoszą. To kolejne kilka minut stylowego metalowego łomotu. Ucieszy uszy tych, którzy koniecznie chcą mieć w swojej kolekcji wszystko, co nagrał zespół. Ale spokojnie można się bez nich obejść. Może tylko melodyjny, ozdobiony wielogłosowymi partiami Roba „The Lodger” wart jest uwagi i nawet trochę szkoda, że nie ujęto go w ogólnodostępnym wydaniu. Zapewne przyczyną jest fakt, że to jedyna kompozycja na płycie autorstwa osoby z zewnątrz. Odpowiada za niego Bob Halligan Jr., któremu już zdarzało w przeszłości współpracować z zespołem (chociażby przy „Some Heads Are Gonna Roll” z płyty „Defenders Of The Faith”).  

Czas biegnie nieubłaganie – heavy metal jako gatunek istnieje ponad pół wieku. Legendy ciężkiego grania stopniowo kończą już swe kariery. Panowie z Judas Priest wciąż zajmują miejsce na podium. Dumnie dzierżą Niepokonaną Tarczę. Niczego i nikomu nie muszą już udowadniać. Konsekwentnie robią swoje. Nowe dzieło chłopaków z Birmingham to przede wszystkim ukłon w stronę wiernych fanów. Do klasyki raczej nie przejdzie, ale całkiem miło się tego słucha. Nie wiemy jak długo grupa będzie jeszcze aktywna i czy zdąży nagrać kolejną płytę. Zatem jeśli „Invincible Shield” miałby się okazać ostatnim studyjnym albumem brytyjskiej legendy, to jest to całkiem przyzwoite pożegnanie.

8/10

Michał Kass


judas-pries-saxon-uriah-heep-baner

1 thought on “JUDAS PRIEST – 2024 – Invincible Shield

Dodaj komentarz