1. Dragonaut
2. Redeemer of Souls
3. Halls of Valhalla
4. Sword of Damocles
5. March of the Damned
6. Down in Flames
7. Hell & Back
8. Cold Blooded
9. Metalizer
10. Crossfire
11. Secrets of the Dead
12. Battle Cry
13. Beginning of the End
Rok wydania: 2014
Wydawca: Sony Music Polska
http://judaspriest.com/
Judas Priest wybierał się już ponoć na zasłużoną muzyczną emeryturę, ale jak widać – nie tylko na przykładzie Angoli – weteranom trudno ze sceny zejść. Dobrze się jednak stało, że klasycy heavy metalu nie zawiesili jeszcze gitarach na kołkach. „Redeemer of Souls“ udowadnia, że starsi panowie czterej wciąż dają radę, a dzielnie wtóruje im nowy nabytek Richie Faulkner, dla którego to pierwsza studyjna płyta nagrana z Judas Priest.
Poprzedni album „Nostradamus“ wynudził mnie strasznie. Mimo paru mocnych fragmentów ciągnął się niczym wenezuelskie produkcje serialowe… Do nowego dzieła kapeli podchodziłem więc bez większych oczekiwań, żeby później uniknąć ewentualnych dużych rozczarowań. Tymczasem już od pierwszego przesłuchania zostałem mile zaskoczony. Stary, dobry Judas Priest – to zdanie mógłbym napisać właściwie przy każdym kawałku z „Redeemer of Souls“.
„Dragonaut“ – bardzo smaczna przystawka. Kawałek utrzymany w średnim tempie, z typowym dla nich refrenem. Apetyt zaostrza utwór tytułowy, a zarazem pierwszy singiel z płyty. Muzyczna uczta zaczyna się wraz z „Halls of Valhalla“. Przypominają się czasy „Painkillera“… Tak przy okazji: który to już utwór z mitologiczną nordycką krainą w tytule? Temat oklepany, ale muzycznie – kawałek palce lizać.
„Sword of The Damocles“ – ciąg dalszy judasowych wzlotów. Ciężki, walcowaty numer z chwytliwym refrenem. Nastrojowa wstawka w środku – skąd my to znamy? W końcówce utwór ponownie wraca na klasyczne, metalowe tory.
Co jeszcze poleciłbym szczególnie z ich menu AD 2014? Na pewno końcówkę podstawowej wersji płyty, od rozbudowanegp „Cold Blooded“ począwszy… Fajnie słucha się przesyconego złowieszczym klimatem „Secrets of The Dead“, rozpędzonego „Battle Cry“ (kawałek faktycznie mógłby zagrzewać rycerstwo do boju, gdyby w czasach bitwy pod Grunwaldem znali sprzęt hi-fi;). Na deser – Judas Priest proponują nieco spokojniejsze klimaty. Balladowanie w „Beginning of the End“ również wyszło im bardziej niż ok…
Gdyby tak panowie przypomnieli sobie jeszcze dawne czasy (ze wskazaniem na pierwszą połowę lat osiemdziesiątych) w kwestii długości swoich płyt i pozbyli się paru „wypełniaczy“ – najnowszą produkcję można byłoby ocenić jeszcze wyżej. A tak daję…
8/10
Robert Dłucik