1. The Hellion
2. Electric Eye
3. Riding on the Wind
4. Bloodstone
5. (Take These) Chains
6. Pain and Pleasure
7. Screaming for Vengeance
8. You’ve Got Another Thing Comin’
9. Fever
10. Devil’s Child
Rok wydania: 1982
Wydawca: CBS Records
http://judaspriest.com/
W swojej rewelacyjnej książce poświęconej grupie Slayer znany polski
dziennikarz muzyczny, Jarosław Szubrycht zadał bardzo trafne pytanie:
Czy łatwiej jest skomponować arcydzieło czy jego kontynuację? I zaraz
śpieszy z odpowiedzią, iż to pierwsze przychodzi zazwyczaj nieświadomie,
a twórca nawet nie zakłada, że to co aktualnie pisze stanie się
kamieniem milowym gatunku. A gdy przychodzi do uczynienia kolejnego
kroku często nie wie, w jakim kierunku powinien podążyć. Czy iść za
ciosem czy też stworzyć coś zupełnie innego. Zgadzam się z tą tezą w 100
procentach. Akurat Slayer podołał temu wyzwaniu, gdy po zabójczym
„Reign In Blood” zaprezentował światu zgoła różny, ale niemal równie
efektowny „South Of Heaven”. Czy ta reguła sprawdziła się w przypadku
idoli Kerry’ego Kinga, czyli Judas Priest? Myślę, że choć nie od razu,
to jednak tak. Dlaczego nie od razu? Cóż, jest tak ponieważ owe
arcydzieło, czyli album „British Steel” od omawianego „Screaming For
Vengeance” dzieli nie do końca udana płyta „Point Of Entry”, na której
Brytyjczycy nieco się pogubili próbując jeszcze bardziej przypodobać się
amerykańskiemu audytorium, które w pierwszej połowie lat 80.
zachłysnęło się słodszymi, glam metalowymi brzmieniami spod znaku Def
Leppard czy Motley Crue. Na szczęście Rob Halford i spółka szybko
zorientowali się, że przedobrzyli dlatego na tym albumie powrócili do
formuły, która zapewniła im miejsce na szczycie.
Już introdukcja jest kapitalna: „The Hellion” to monumentalne uderzenia
sekcji rytmicznej i drugiej gitary okraszone z miejsca rozpoznawalną
melodią, która gładko przechodzi w jeden z największych hitów grupy,
„Electric Eye”. Pamiętam, że gdy pierwszy raz obserwowałem grupę na
żywo, w lutym 2012 roku w katowickim Spodku, grali ten numer jako
pierwszy bis. Siedziałem wtedy na sektorze, więc kiedy doszli do
wieńczącego podstawowy set „Painkillera”, nie usiedziałem na miejscu,
wyszedłem w przejście, złapałem się poręczy i oddałem się intensywnemu
trzepaniu czupryną. Kiedy utwór dobiegł końca, wróciłem na krzesełko.
Jednak zaraz potem wybrzmiało właśnie „Electric Eye”, wobec czego ku
zgrozie siedzących obok mnie widzów znów się przepchałem w przejście.
Nie mogłem przecież odpuścić tego evergreena, prawda? Te riffy, te
melodie, a także stosunkowo łatwa do odtworzenia partia Halforda (w tym
numerze w ogóle nie pojawia się jego charakterystyczny falset) są po
prostu bezbłędne. Całkiem nieźle na listach w epoce radził sobie również
drugi singiel z tego albumu, „You’ve Got Another Thing Comin’”, który
również wybrzmiał na tamtym koncercie. To z kolei standardowy rytm na
4/4 z riffem, którego podstawę stanowi tak naprawdę jeden akord. Jak się
okazuje, czasem piękno rzeczywiście tkwi w prostocie. Całkiem
przebojowy, choć nie tak popularny jak dwa wymienione numery singlowe
jest „Riding On The Wind”. To już karkołomna jazda bez trzymanki, z
markowymi partiami dwóch gitar prowadzących, a jednocześnie wpadającym w
ucho refrenem. Równie genialne zagrywki napędzają też „Bloodstone”,
chyba mój ulubiony kawałek z tego zestawu. Tutaj falset wokalisty
rozbrzmiewa już pełnym blaskiem, tak potrafi tylko on. „Screaming For
Vengeance” przynosi też kolejną udaną balladę w repertuarze grupy,
„(Take These) Chains”. „Pain And Pleasure”, choć troszkę rozlazły,
wywołuje podświadomą chęć nucenia i przytupywania. Zaś numer tytułowy
przywraca wściekłą sieczkę, adekwatnie oddającą wrzask o zemstę.
Geniusz „Screaming For Vengeance” polega na tym, że zespół, w tamtym
momencie już w pełni świadomy jak zaspakajać gusta publiczności po obu
stronach Altantyku jednocześnie pozostając sobą, idealnie dobrał
proporcje pomiędzy wszystkimi użytymi na tej płycie patentami.
Przykładowo zestawmy ze sobą ballady grupy pojawiające się na niektórych
poprzednich płytach: „Beyond The Realms Of Death” czy „Before The Dawn”
pojawiające się odpowiednio na „Stained Class” i „Killing Machine”,
choć piękne, znacznie odstawały brzmieniowo od reszty. „(Take These)
Chains” wpasowuje się w całość idealnie: senny wstęp, zamiast na gitarze
akustycznej czy klawiszach jest grany na mającej odpowiedni wydźwięk
gitarze elektrycznej, potem wraca firmowy ciężar a klimat kompozycji
jest utrzymany dzięki długo wybrzmiewającym akordom. Prawda, że świetne
rozwiązanie? Albo weźmy „otwieracze”: „Exciter”, „Delivering The Goods”,
„Rapid Fire” czy „Heading Out To The Highway” to szybkie czady mające
za zadanie zachęcić wygłodniałych czystego heavy metalu słuchaczy do
przesłuchania w całości płyt, na których się znalazły. „The
Hellion”/„Electric Eye” pełni tą samą funkcję, ale budową różni się od
wymienionych kompletnie. Muzyka grupy ciągle ewoluowała i ewoluuje nawet
do dziś, o czym świadczy zarówno artystyczny jak i komercyjny sukces
najnowszej płyty „Firepower”, której okładka zresztą nawiązuje do
„Screaming For Vengeance”.
Jest taka strona na Facebooku, która nazywa się „Są na tym świecie
płyty, o których nie śniło się młodym klerykom”. „Screaming For
Vengeance” niewątpliwie należy do tego grona. Jest to album kompletny,
który mimo kilku absolutnie drobnych mankamentów (np. wspomniana
rozlazłość w „Pain And Pleasure”, ale przecież każda klasyczna płyta ma
kilka drobnych potknięć, nikt nie jest idealny) należy uznawać za
arcydzieło. Chciałbym, żeby Judas Priest grali do końca świata i o jeden
dzień dłużej. Mają ku temu predyspozycje, o czym świadczy chociażby to,
że Glenn Tipton mimo postępującej choroby Parkinsona wciąż jeździ w
trasy z zespołem, po to aby wyjść na scenę choćby tylko na trzy ostatnie
utwory. Hail to the Metal Gods!
10/10
Patryk Pawelec