JOY MACHINE – 2009 – …To Be Rock And Not To Roll…

Joy Machine - 2009 - ...To Be Rock And Not To Roll...

01. B.O.F
02. Joy Machine
03. Rock’n’roll Freak
04. Confession of Obsession
05. Efficient Death Order
06. Living Dreams
07. Lost Night Butterfly
08. Dance Of Senses
09. Unspoken
10. One Night
11. Game
12. My Way

Rok wydania: 2009
Wydawca: –


Czy to aby na pewno band z Warszawy? Chłopaki brzmią jakby wpadli na chwilę z Los Angeles, by zaszyć się w studiu nad Wisłą i zarejestrować ten materiał…

W Polsce nigdy nie brakowało kapel, które udanie przenosiły zza Oceanu na rodzimy grunt thrash, grunge, czy też nu metal. Ale ze świecą można było szukać zespołów, które grałyby – bez wiochy w dodatku – muzę inspirowaną Skid Row, Poison, czy Motley Crue. IRA z czasów największej popularności była blisko, ale potem zebrało ją na dziwne eksperymenty… O Lessdress mało kto pewnie dziś pamięta… Cóż, w naszym pięknym kraju nadano takiej muzyce nadano pogardliwe miano „pudel metalu”, a przyznanie się do słuchania Poison albo Bon Jovi uchodziło w pewnych kręgach za totalny obciach. Dziwne, bo jeśli odrzucić cały ten sztafaż – fakt, że czasem tak śmieszny, że aż idiotyczny – to na płytach można odkryć kawał naprawdę świetnej muzy.

I oto dostajemy debiutancką płytę grupy o nazwie Joy Machine. Chciałbym napisać: „dostajemy do rąk”, ale niestety nie da rady, bo płyta dostępna jest tylko i wyłącznie w sieci. Taki to polski rynek muzyczny nastał, na którym kapela dysponująca dużym potencjałem warsztatowym, wygrywająca różne konkursy (bądź zajmująca w nich czołowe miejsca), przygotowująca tak dobry materiał NIE MOŻE ZNALEŹĆ WYDAWCY! Po prostu ręce opadają… Czy w Polsce naprawdę trzeba dać się wyruchać w jacuzzi, robić z siebie durnia wywalając się przed kamerami na łyżwach, albo też śmiać się kretyńsko i opowiadać na antenie o bzykaniu, by zostać zauważonym i zaistnieć w masowej świadomości?
Tyle dygresji, wracamy do płyty Joy Machine. Pierwszy kawałek zawsze powinien być dobrą wizytówką całego materiału i „B.O.F” spełnia ten warunek w stu procentach. Najlepsze jednak dopiero przed słuchaczem. Takich kawałków jak „Confession of Obsession” oraz następnych w kolejce „Efficient Death Order” i balladki „Living Dreams” nie powstydziłyby się tuzy gatunku wymienione parę linijek wyżej. Do mocnych punktów płyty można również zaliczyć „Game”, do którego został też nakręcony klip (dostępny na YouTube).

Oprócz niepowodzenia w poszukiwaniu wytwórni, grupę spotkało niedawno jeszcze jeden cios – została bez wokalisty. Znalezienie następcy, śpiewającego w tak stylowy sposób może być trudne… Tym bardziej więc trzymam kciuki za Joy Machine, by pozbierali się i mimo kłód rzucanych pod nogi nie zakończyli przygody z graniem na debiutanckim albumie. It’s a long way to the top… jak śpiewał wokalista pewnego słynnego zespołu. I co z tego, że z Australii, a nie z USA?;)

8/10

Robert Dłucik

P.S. Dwunasty na trackliście „My Way” nie jest bynajmniej coverem słynnego przeboju Franka Sinatry. A fragment tekstu „I don’t care what U say, this is my way” może posłużyć za motto całej płyty…

Dodaj komentarz