1. Lonely Are the Brave
2. Night City
3. War of the World
4. Shadow People
5. Soul of the Wind
6. Man of the Dark
7. Promises
8. Inner Road
9. Hellfire
Bonus Tracks:
10. Storm Bringer
11. Like Stone In Water
Rok wydania: 2008
Wydawca: Frontiers Records
Jorn Lande nie pozwala o sobie zapomnieć swoim fanom. Oprócz solowych
albumów, pojawia się gościnnie w przeróżnych projektach. W zeszłym roku
tylko pod szyldem JORN wyszły 3 albumy. Przekrojówka, album z coverami i
podwójny album koncertowy. Do pełni szczęścia fanom zabrakło DVD.
„Lonely Are The Barve” – bo taką nazwę nosi nowy krążek Jorna Lande i
spółki ukazał się nakładem Frontiers 6 czerwca 2008 roku, przy czym
premiera była przesuwana o miesiąc.
Nowy album można rozpatrywać na dwa sposoby i z różnych punktów
widzenia. Paradoksalnie jeśli ktoś jest okazjonalnym fanem hard rocka
prezentowanego przez Jorna Lande – album może bardzo się podobać. Jako
całokształt jest płytą cięższą mroczniejszą i zorientowaną na niżej
zestrojone riffy. Więcej tu średnich temp, mniej galopad… same
struktury wydają się być prostsze niż na poprzednich albumach. Jeśli
chodzi o albumy wydawane pod szyldem JORN, „Lonely Are The Brave” jest w
linii prostej logiczną kontynuacją poprzednich dwóch albumów i niewiele
różni się stylistycznie. O ile na „The Duke” więcej było hard rockowego
szaleństwa, tak na nowym albumie wydaje się wkradło się więcej
refleksji. To czego nie mogło zabraknąć to świetnych melodii.
Album po raz kolejny zawiera cover, przeróbkę utworu który współtworzył
Jorn z innym zespołem (tym razem zespół wziął na warsztat „Hellfire”
zespołu Beyond Twilight -na poprzedniej płycie był to Starfire). Cover
Deep Purple – „Stormbringer”, tak jak dodatkowy utwór studyjny grupy,
znalazł się na wydaniu limitowanym, jednak warto właśnie w to wydanie
się zaopatrzyć.
Drugi punkt widzenia na twórczość Jorna i na jego ostatni album, to
punkt widzenia fana. Niestety jeżeli ktoś śledzi twórczość Jorna Lande i
kupuje jego płyty może czuć się nieco zawiedziony.
Album bowiem jest do bólu przewidywalny i nie posiada elementu
zaskoczenia. Od stylistyki po strukturę albumu. Otrzymujemy kolejną
solidną pozycję hard rockową, i naprawdę porządny album – jednak od
Jorna Lande można było oczekiwać więcej. Jako fan – jestem nieco
zawiedziony.
Album, zyskuje po kilku przesłuchaniach – ale pomny na słowa krytyki
Jorn powinien następnym razem poszukać nieco innego podejścia do muzyki,
wprowadzić jakieś innowacje.
O ile w przypadku poprzednich albumów Jornowi zarzucano stylistyczne
kopiowanie hard rockowych wokalistów takich jak Coverdale czy Dio, tym
razem małe Deja Vu możemy przeżyć w przypadku pewnych patentów i
rozwiązań melodycznych. Pojawia się melodia kojarząca się jednoznacznie z
Saxon, riff żywcem wyjęty ze Scorpions, czy chóry charakterystyczne dla
Iron Maiden. Po raz kolejny nie można nie zauważyć patentów wzorowanych
na Thin Lizzy.
Tym razem na albumie zabrakło ballady, co jeszcze bardziej utwierdza
słuchacza w przekonaniu, że obcuje z najcięższym albumem w dorobku Jorna
Lande.
Nie można odmówić przebojowości kilku utworom i jestem przekonany że po
latach kilka z nich będzie wymienianych jako jedne z najlepszych
kompozycji Jorna. Mnie na kolana powalił kawałek „Promises”.
Na koniec podkreślę – Jorn nagrał kolejny solidny hard rockowy album, jednak bardzo przewidywalny i kompletnie niezaskakujący.
8/10
Piotr Spyra