1. Johnny the wimp
2. Electric sun
3. All die young
4. 9-1
5. Freedom bomb
6. Loco
7. Oh hell, she’s dumb
8. Numb
9. Voidwalker
Rok wydania: 2016
Wydawca: John Revolta
https://www.facebook.com/johnrevoltamusic/
Każdego roku w Polsce powstają dziesiątki kapel, które chcą zaistnieć i
znaleźć szerszą publiczność. Część z nich walczy o słuchacza biorąc
udział w najróżniejszych konkursach, części z nich udaje się je wygrać,
co – nierzadko przy dużym udziale szczęścia – w końcu przekłada się na
popularność i koncertowanie z największymi. Podobnie jest z dość młodą i
obiecującą wrocławską kapelą, John Revolta, założoną w 2012 roku, kiedy
to powstało ich pierwsze demo. Rok później ukazał się pierwszy
długogrający krążek („Explode”), a samą grupę można było usłyszeć w
Muzycznej Bitwie Radia Wrocław (którą wygrali) oraz zobaczyć na
koncertach przed Lipali czy Edytą Bartosiewicz. W 2016 roku pojawiła się
natomiast płyta „Freedom bomb”, nagrana w składzie: Gała – wokal,
Bartes – gitara, Pucek – gitara basowa, Dolan – perkusja. Jaka to płyta?
Zacznijmy więc od kawałka numer jeden.
A jest nim „Johnny the wimp”. Rozpoczyna go riff gitary, następnie basu i
perkusji. Po chwili również i do głosu dochodzi wokalista. A wokal to
dość dziwny, bo z jednej strony śpiewający punkowo, z drugiej jednak
dość melodyjnie. Jednak to, co już od razu wysuwa się na pierwszy plan,
to świetnie brzmiąca gitara basowa, która – jak się okaże w późniejszych
numerach – będzie miała jeszcze lepsze brzmienie. Sam kawałek dość
specyficzny, bo riffy są ewidentnie metalowe, ale za to gitary mocno i
punkowo przesterowane.
„Electric sun” to jeszcze raz punkowa jazda z ciekawym wokalem, trochę
pod „krzyki” Matsa Levena. Ciekawie też się dzieje gitarowo – Bartes
perfekcyjnie łamie rytm gitary. Natomiast znów ukłony dla basu Pucka.
Jedynym mankamentem jest zbyt spłaszczona i wydająca się „bez życia”
perkusja. Szkoda, bo słychać, że Dolan zna swój instrument i potrafi go
używać.
„All die young” to genialna basowa gitara na początku, która tworzy riff
całości. Jest wreszcie bardzo dobrze – również świetnie brzmi Gała, z
lekko świdrującym wibrem w wokalu. Bez trzymanki i do przodu. Tak też
jest pod koniec numeru , kiedy to zespół niemal w punkowym stylu rozwala
swoje instrumenty.
Czwartym w kolejności jest „9-1”. To natomiast ciekawie artykułujący
słowa Gała, zaś rytm trochę może się kojarzyć z kawałkami Sex Pistols.
Tym razem ukłony jednak dla gitarzysty, który gra trochę thrashowo, co
sprawia, że cały kawałek jest pokryty grubą warstwą brudu.
Pora zatem przysłuchać się utworowi tytułowemu. „Freedom bomb”
rozpoczyna punkrockowa rozpierducha, po raz kolejny ze świetnym basem.
Jest szybko, bezkompromisowo, a także – co ważne dla gatunku – z
angielszczyzną, która pozostawia wiele do życzenia i jest tak samo
brudna, niedbała. Da się jednak odróżnić, kiedy Gała śpiewa z ironią, a
kiedy na poważnie. Krótki, lecz treściwy numer zapowiadający jednak coś
jeszcze ciekawszego…,
…bo oto bowiem nadchodzi jeden z dwóch najciekawszych numerów: „Loco”.
Tym razem porzucamy na chwilę punk rocka, żeby oddać hołd Black Sabbath.
Na myśl powracają ostatnie dokonania grupy pod szyldem Heaven And Hell.
Zachodzę natomiast w głowę, w jaki sposób udało się chłopakom uzyskać
brzmienie basu tak bardzo podobne do brzmienia Geezera Butlera. Szkoda
tylko, że wokalista nie podjął sabbathowskiego tropu, bo ten numer
właśnie powinien pójść w tym kierunku. Wyszedł z tego Sex Sabbath albo
Black Pistols, ale i tak jest to najlepszy kawałek na płycie.
Czas na „Oh hell, she’s dumb”, kawałek, który z kolei momentami
przypomina dokonania Dog Eat Dog w połączeniu z punk rockiem i grunge.
Ciekawie brzmi krótka solówka i melodyjny refren. Natomiast kolejny
numer, „Numb”, niestety jest bardzo podobny do swojego poprzednika.
Niewiele też się tu dzieje ciekawego, dlatego spokojnie można przejść do
ostatniego, a zarazem drugiego najlepszego kawałka na albumie,
„Voidwalker”. Gdzieś w tle tyka zegar, a wraz z nim gitara basowa. Z
czasem robi się niemal doom metalowo – jest bardzo ciężko. Tym razem na
szczęście wokalista próbuje oddać klimat numeru, który brzmi niemal
sabbatowsko. Całość napędza toporna, ale jakże świetna gra perkusji i
gitary basowej.
„Bomba wolności” to płyta która zawiera dziewięć numerów i jest
stosunkowo krótka, co wpisuje się w estetykę punka. Słychać, że zespół
mozolnie poszukuje swojego brzmienia, ma jednak jeszcze długą drogę
przed sobą. Na wielki plus zasługuje gitara basowa, ciekawa gitara i
momentami bardzo dobra gra perkusji. Co do wokalu: bywa z nim różnie. Z
jednej strony słychać w nim rasowego punk rocka, ale nie do końca może
się jeszcze zdecydować, co dokładnie chce śpiewać. Zespół rokuje
nadzieję – oby nie zaginął w tłumie innych, „dobrze zapowiadających się”
kapel.
6,5/10
Mariusz Fabin