1. Entre Millennia
2. Millenia
3. Shine
4. Wounded
5. Only Money
6. Crystal Ball
7. Exodus
8. Sleeping
9. Fortune & The Brave
10. Save Your Soul
Rok wydania: 1999
Wydawca: Cyclone Records
John Carson zasłynął głównie z nagrania z grupą Arena udanego krążka
„Songs From the Lion’s Cage”. Zaraz potem opuścił zespół i w zasadzie
słuch po nim zaginął. W 1999 dał jednak o sobie znać nagrywając jako
John Carsonr’s Hypermania płytę „Down to Birth”. Powiem szczerze, ze
krążek ten trafił w moje ręce stosunkowo niedawno, myślę, że gdzieś dwa
lata temu, a więc sporo po swojej premierze, dziś postanowiłem podzielić
się swoimi paroma refleksjami na jego temat.
Zacznijmy od plusów. Niewątpliwa zaletą albumu jest głos Johna, który
już na debiucie Areny zrobił na mnie wrażenie i w tej kwestii nic się
nie zmieniło. Niestety obawiam się, że na tym zalety Down to Birth się
kończą. Muzyka zawarta na płycie to mieszanka neo prog rocka z pop.
Czasem pojawiają się ciekawsze zagrania czy motywy, jak np. w intro
„Entre Millenia” czy dość przebojowej balladzie „Sleeping”. „Sleeping”
jest w zasadzie jedynym fragmentem płyty, który utkwił w mojej pamięci.
Wpadająca w ucho melodia przywodzącą na myśl ballady rockowe z lat
80-ych i ciepły śpiew Carsona są promykiem na dość szarym wizerunku
reszty krążka. Nieźle wypada także „Wounded”, w którym zwrotka śpiewana
przy dźwiękach pianina i dość przyjemny refren pozwalają słuchać utworu z
przyjemnością. Teraz wiadro, zaryzykuję to stwierdzenie, pomyj. Czy
naprawdę tak ciężko znaleźć perkusistę? Na „Down to Birth” słyszymy
automat perkusyjny, ale nagrany tak amatorsko, i posiadający tak
paskudne brzmienie, że w zasadzie każde uderzenie powoduje u mnie
osłupienie! Coś koszmarnego! Drugim słabym ogniwem płyty jest jej
produkcja. Jest płasko, sucho, po prostu słabiuteńko. Słucha się tego
jak demo, niestety demo dość marnie zarejestrowanego.
Jeżeli John Carson liczył na to, że dzięki tej płycie zaistnieje to
srogo się musiał zawieść. „Down to Birth”, abstrahując, od fatalnego
brzmienia i koszmarnie zrealizowanego automatu perkusyjnego, wypełniają
dość nijakie kompozycje. Słabo, słabo, słabo…a szkoda, bo głos Johna
to ma…
3/10
Piotr Michalski