01. Everybody’s Got A Broken Heart
02. The Great Unknown
03. Never Too Late
04. I Can’t Turn Back
05. Street Survivor
06. The Air I Breathe
07. Not Tonight
08. Calling The Game
09. Bullet In The Gun
10. Heaven Call Your Name
11. Walk On (Wildest Dreams)
Rok wydania: 2012
Wydawca: Frontiers Records
http://www.jimijamison.com/
Przyznam, że wokalista Survivor, nieco mnie do siebie zniechęcił poprzednim dość miałkim solowym albumem studyjnym… Tym razem jednak już przed przesłuchaniem mogłem mieć pewne nadzieje związane z nową produkcją Jamisona, bowiem w większości kompozycji palce maczał Erik Martensson (Eclipse, W.E.T.). Nie dość że zagrał na albumie na gitarach basie i klawiszach… wyprodukował płytę, to jeszcze skomponował większość kawałków do spółki z innymi artystami. Chwilunia, czemu ta płyta to solowy album Jamisona a nie Martenssona, który zreszta przednim wokalistą jest i basta? Odpowiedz byłaby chyba dość polityczno-ekonomiczna.
Faktem jest że otrzymujemy całkiem zgrabny melodyjny album AORowy. Utwory napisane są wprawdzie z naciskiem na refreny, nie traktują jednak po macoszemu solówek, czy też budowania nastroju kolejnymi zwrotkami. Albumu jako całości słucha się dość przyjemnie. Generalnie to zbiór dynamicznych, bądź co bądź rockowych kawałków. Kryzys formy przychodzi z pierwszą balladą i forma siada na dwa utwory gdzieś w połowie płyty. Ale „Calling the game” z kolei naprowadza słuchacza ponownie na właściwe tory. Cieszy to, że kolejna ballada nie jest kawałkiem wymęczonym a album wieńczy jeden z fajniejszych utworów.
„Never Too Late” nie jest raczej płytą, która za lat kilkanaście będzie wywoływała przyspieszone bicie serca, jednak spółce Jamison/Martensson udało się stworzyć krążek dość spójny i przyjemny. Z ta płytą, jest tak, że niby jakoś specjalnie mnie nie elektryzuje, ale bywało, że słuchałem jej dwukrotnie pod rząd dla czystej przyjemności… Fani gatunku nie będą zawiedzeni, radiostacje też nie powinny narzekać, mamy tu kopalnie fajnych melodyjnych kawałków… By do niego dotrzeć, trzeba tylko trochę chęci i jakiegoś punktu zaczepienia by go odkryć… Cóż może dla niektórych wystarczającym pretekstem będzie kolejny album sygnowany nazwiskiem Jamisona, dla innych być może osoba schowana nieco w cieniu – szara eminencja tego krążka imć Martensson.
Łudzę się także że dla kilku osób takim powodem będzie ta recenzja.
7/10
Piotr Spyra