1. Condemned to Fight
2. The Setting of the Sun
3. Bringing on the End
4. Call to Arms
5. Cycles
6. Overlord
7. Let It Out
8. Union
9. Burn
10.The Book of Kells
Rok wydania: 2011
Wydawca: SPV
http://www.myspace.com/jagpanzer
Stara metalowa gwardia trzyma się mocno i nie daje za wygraną. Jag Panzer, amerykańska kapela, w pewnych kręgach nawet kultowa… Nagrali parę bardzo dobrych, a także kilka niezłych płyt. Ewidentnie słabych nie pamiętam. Sława ich ominęła, dużych pieniędzy z grania też nie zarobili, parę bandów zdążyli jednak zainspirować… Czego więc mógłbym spodziewać się po płycie Jag Panzer w jubileuszowym dla nich (trzy dekady od powołania do życia) 2011 roku? Solidnego materiału – na pewno. Ale czegoś na miarę „The Scourge of Light” raczej nie. Tym bardziej czuję się mile zaskoczony.
Już „Condemned To Fight” pozytywnie nakręca słuchacza i zwiastuje, że będzie dobrze. To jednak preludium do 3 minut i 26 sekund piękna, które zwie się „The Setting Of The Sun” – podniosłej kompozycji z partiami smyków oraz refrenem, który na długo zostaje w pamięci. Chciałoby się posłuchać dłużej… Z obłoków na ziemię sprowadzają nas mocne dźwięki „Bringing On The End”. O tym kawałku można powiedzieć dużo, tylko nie to, że jest monotonny i jednostajny. Progmetalowe dźwięki jak się patrzy! Harry „The Tyrant” Conklin pokazuje pełną paletę możliwości swojego wokalu. Lecimy dalej… „Call To Arms” – tytuł sugeruje bitewne klimaty i rzeczywiście – trochę Manowarem panowie polecieli, ale utwór w porządku. Do machania łepetyną i bojowych gestów na koncertach – jak znalazł. „Cycles” – trochę wypełniacz, z „siłowymi” partiami wokalnymi, w sumie najmniej zapada w pamięć… „Overlord” – kawał solidnej, metalowej galopady, przyozdobionej chwytliwym refrenem i przyprawionej fajnymi solówkami gitar. Mocny plus… Co tam mamy dalej? „Let It Out” – krótko i na temat, czysty, klasyczny heavy metal z lat osiemdziesiątych ze współczesną produkcją.
Ale to co najlepsze na tym albumie (może poza „The Setting of The Sun”) dopiero ma nadejść… Odsłona pierwsza – „Union”, czyli metalowy hymn. „Burn” rozpoczyna się podniosłymi dźwiękami klawiszy, ale szybko przerywa je ostry riff gitary. Wstęp zwiastuje utwór daleki od przeciętności i faktycznie tak jest. Conklin w zwrotkach wchodzi w rejony zarezerwowane dla Halforda w jego najlepszych latach, natomiast refren spokojnie można podciągnąć pod progmetal.
I w ten sposób „zjednoczeni” oraz „rozpaleni” docieramy do wielkiego finału. A tu czeka na nas „The Book of Kells”. Wstęp do tego utworu (z akustyczną gitarą, partiami smyczków i wysokim śpiewem Conklina) – wypisz, wymaluj: klasyczny rock progresywny z lat siedemdziesiątych. Potem robi się ostrzej, ale smyki też wywijają w tle. Wspaniała, epicka kompozycja z kapitalnym refrenem, po wysłuchaniu której parę kapel uprawiających „prog”, „epic”, „power”, „fantasy” i licho wie jeszcze jaki metal powinna sprzedać instrumenty i zająć się czymś innym.
Jakieś podsumowanie? Proszę jeszcze raz przeczytać pierwsze zdanie tej recenzji…
9/10
Robert Dłucik