1. Nie jestem nikim szczególnym
2. Legenda
3. Jestem Bogiem
4. Nie pytaj mnie
5. Międzyświat
6. Zachłanny jak wąż
7. Lodowa mgła
8. Rodzinny grób
Rok wydania: 2020
Wydawca: Defense Records
https://www.facebook.com/iscariotaband
Wydawało się, że ISCARIOTA w swoim najnowszym rozdziale nowożytnej historii, była już na linii prostej. Dwa równe albumy wydane w 2015 i 2016 roku, mogły napawać optymizmem na przyszłość. Były to płyty cholernie dobre. A że wydane w tak niewielkim czasie, sprawiły że wyczekiwało się kolejnego materiału, również w niewielkiej przyszłości. Tymczasem na „Legendę” przyszło nam czekać cztery lata. Jak się okazuje nie było to czas zmarnowany. Trapiony kolejnymi zmianami składu zespół przygotował dopracowany materiał, który powinien spodobać się dotychczasowym fanom. Wspomnieć należy, że spory wpływ na to czym rożni się ISCARIOTA roku 2020 od dwóch poprzednich wydawnictw, jest rezygnacja z klawiszy. Wspominałem wielokrotnie, że (podobnie jak w CETI), wprowadzały one pewien hardrockowy pierwiastek do muzyki zespołu. Kolejna zmiana – tym razem również warta odnotowania, ze względu na historię, pewien prestiż nowego członka kapeli. Otóż za bębnami zasiadł Krystian Bytom (ex DRAGON). Może się sugeruję, ale wydaje mi się, że partie perkusji stały się przez to bardziej konkretne. Efekt obu tych zmian jest taki, że zespół brzmi bardziej speed-metalowo… jako żywo pewne patenty kojarzą mi się z amerykańskim graniem na tą modłę. O ile wcześniej zespół celował moim zdaniem gdzieś w klimaty NWOBHM, tak tym razem ewidentnie słychać na płycie klimaty produkcji Jima Morissa. Oj fani ICED EARTH czy METAL CHURCH będą wniebowzięci.
Jeśli podchodzić do nowych kompozycji analitycznie, ponownie mamy do czynienia z inteligentnymi tekstami pełnymi poetyckich przenośni, zapożyczeń z Biblii, przysłów, nawiązań do popkultury, fantastyki, szczypta słowotwórstwa, erotyki… Moje skojarzenia z poprzednich płyt z twórczością Romana Kostrzewskiego są i tym razem bardzo na miejscu. Stałą tendencją jest też u Iscarioty zaproszenie gości. I tym razem lista jest imponująca. Przez to głównie w kwestii solówek mamy różnorodność. Może wcześniej bywały to „większe nazwiska”, ale i tym razem postawiono na jakość. Generalnie jest więc gitarowo. Riffy i solówki sprawiają, że po prostu… czapki z głów! Perełką na płycie jest moim zdaniem „Nie pytaj mnie” z wokalnym duetem damsko męskim. Normalnie – ile razy słucham tego utworu – mam dreszcze.
W przypadku poprzednich albumów również jeśli chodzi o formę, zespół dwoił się i troił. Booklety zawierały grafiki do każdego utworu z osobna… ale przyznam, że dla mnie stanowiło to w pewnym momencie przesyt. Tym bardziej że realizacja graficzna mogła pozostawiać nieco do życzenia, a konkretniej mówiąc, być mniej komputerowa. Tym razem… okładka autorstwa Jerzego Kurczaka wymiata, ale booklet chyba na wzór wydawnictw z lat 80-tych wygląda topornie. I wiecie co, dla mnie jest w porządku. Jest konkretnie. Teksty na białym tle, najważniejsze informacje, zdjęcie – wystarczy.
To oblicze ISCARIOTA przypadło mi do gustu kilka lat temu. Ale nowy album przebija dwa poprzednie. Stylistycznie zbiera wszystko to, co było w ich muzyce najlepsze i wynosi na jeszcze wyższy poziom. Dla mnie BOMBA!
9/10
Piotr Spyra