INFINITY OVERTURE – 2011 – The Infinite Overture pt.1

Infinite Overture pt.1

1. The Hunger.
2. The Stand.
3. Angels.
4. Evernight.
5. Secrets.
6. Back From The Past.
7. Smoke and Mirrors.
8. The Infinite Overture pt. 1.
9. Darkness Of Mind.


Rok wydania: 2011
Wydawca: Lion Music
www.welcometoinfinity.com



Jak bardzo chciałbym zabrać się za opisanie nowej płyty Infinity Overture, tak nie daję rady. Robiłem już kilka podejść i za każdym razem odpadałem. Pomyślałem więc, że napiszę… że trudno się o tym pisze, a potem już będzie z górki.

Pierwszym powodem ogólnej niechęci jest to iż projekt zmienił swoje oblicze radykalnie. Owszem zostało tu wiele orkiestracji, pompy i melodyjnych gitar, które znamy z płyty debiutanckiej. Ale po tym jak okazało się, że na drugiej płycie za mikrofonem nie pojawi się Ian Parry, całość wydaje się chylić w stronę grania gotyckiego. Nie dość, że za mikrofonem pozostała wokalistka, to jeszcze kierownik przedsięwzięcia wziął się za odśpiewanie growli. Do tego już sam nie wiem czy się sugeruję, czy też gitary są zestrojone nieco bardziej… brzęcząco. Na klimat niestety cień kładą nieco inaczej zagrane klawisze. Zresztą linie wokalne zaśpiewane przez Kimmie Tenne Nielsen polskim fanom kojarzyć będą się raczej z wczesnymi dokonaniami Łez… Niby pełne uczucia i nostalgii, ale jeśli momentami nawet posiadające trochę charyzmy, ale to kolejny krok w stronę melancholijnego grania.
Gościnne występy wokalistów takich jak Fabio Lione czy Amanda Sommerville, umykają gdzieś w niezbyt trafionym brzmieniu albumu jako całości i nieciekawych kompozycjach. Nie dość, że album nie przekonuje, tak przyznam, że trudno znaleźć również utwory, które byłyby bardzo dobre w całości (wyjątek potwierdzający regułę to „Angels”).
I owszem, mamy tu do czynienia z dobrymi fragmentami, a nawet wyśmienitymi solówkami, czy też genialnymi akustykami w utworze tytułowym. Co z tego jeśli płyty ciężko się słucha. Jeśli to tylko jasne akcenty. Zwłaszcza kiedy podobało nam się bardziej poprzednie oblicze projektu. The Infinite Overture pt1 wydaje się po prostu muzyką adresowaną do innego odbiorcy.

Jeśli byliście wielkimi zwolennikami połączenia pompatycznego grania z heavy metalem, jaki grupa prezentowała na debiucie, nowy album nie ma prawa wam się spodobać. Chyba, że lubicie ukłony w stronę gotyckiego rocka… ale, w sumie ja lubię, a płyta i tak mnie nie powala. Słaba nie jest, ale… no nie trafia do mnie jak bardzo bym nie próbował (a próbowałem). Nawet kiedy akustyki w utworze przedostatnim i pianino w ostatnim spowodowały moje przychylne spojrzenie – i już miałem wywindować ocenę w skalę dobrą (z minusem), Niels Vejlyt wyskoczył z tym cholernym growlem… Więc powiedzmy niech stanie na środku skali przeciętnej.
Mamy więc do czynienia z ciekawymi nawet motywami poklejonymi nie do końca składnie. Do tego dochodzą oczekiwania, po płycie poprzedniej… i uprzedzenia gotowe. Ale skoro zespół sam nie wie na co się zdecydować, bo po co w takim razie zaproszono Fabia Lione, jak nie by ugłaskać fanów i by Lione statystycznie przynajmniej zapełnił miejsce po Parrym?

4,5/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz